Żył w ziemi US człowiek imieniem Hiob. (Księga Hioba 1,1a)

To mówi Pan: "Jeśli powiem bezbożnemu: Z pewnością umrzesz, a ty go nie upomnisz, aby go odwieść od jego bezbożnej drogi i ocalić mu życie, to bezbożny ów umrze z powodu swego grzechu, natomiast Ja ciebie uczynię odpowiedzialnym za jego krew."(Ez 3,18)

Pana zaś Chrystusa miejcie w sercach za Świętego i bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest. (1 P 3,15)

My Photo
Name:
Location: Charlotte, NC, USA, Poland

Jestem truckerem, który spotkał na swej drodze Boga i nie może o tym przestać mówić. Zapraszam na swoje forum, www.katolik.us

Friday, April 21, 2006

19/2/2005 Sprawa Terii Schindler-Schiavo

Chciałbym przetłumaczyć tu fragment felietonu, jaki co tydzień pisze ojciec Frank Pavone, założyciel i przewodniczący organizacji „Priests for Life”:

Sprawa Terri Schindler-Schiavo

Terri nie jest umierająca. Nie jest śmiertelnie chora. Nie jest w komie. Nie jest podłączona do urządzeń podtrzymujących ją przy życiu. Nie jest samotna, lecz ma kochających rodziców I rodzeństwo gotowych do opieki nad nią do końca jej życia. Nie zarządziła, że chce umrzeć.

Mimo to trwa walka o to, czy Terri Schindler-Schiavo powinna być zagłodzona na śmierć. Ma ona uraz mózgu nie pozwalający jej mówić, czy jeść w normalny sposób. Ale jedyna rzecz dołaczona do jej organizmu to prosta rurka podłączona do jej przewodu pokarmowego, dostarczająca wodę i pożywienie.

Jej legalnym opiekunem jest mąż, który już ma inną kobietę i która jest także matką jego dzieci. Chce on, żeby usunąć rurkę żywiącą Terri. Oczywiście mógłby zezwolić jej rodzicom i rodzeństwu na opiekę nad nią, ale odmawia on tego. […]

Artykuły w prasie pisząc o Terri używają sformułowań typu “Niektórzy chcą utrzymywać Terri przy życiu niezgodnie z wolą jej męża”. Ale ona nie jest umierająca. Co znaczy „utrzymywanie jej przy życiu” jeżeli nie to samo, co utrzymywanie was i mnie- otrzymanie wystarczającej ilości jedzenia, dach nad głową i opieka?

Niektórzy mówią, że rodzina Terri “powinna pozwolić jej odejść”. Ale to nie jest kwestia pozwalania na odejście, bo ona nigdzie się nie wybiera. Jeżeli jednak zostanie jej odebrane pożywienie, umrze ona wolno w taki sam sposób, w jaki każdy z nas by umarł. Nazywa się to zagłodzeniem na śmierć.

Jeżeli sądy zezwolą na to, to czemu mielibyśmy mieć nadzieję, że dotyczyć to będzie tylko Terri? Nic nie będzie stało na przeszkodzie, żeby ta sprawa nie tylko jej dotyczyła. Nieskończone przypadki będą następowały po tym i tamte zgony będą nazywane „pozwoleniem na odejście” a nie zabójstwem. Skąd państwo ma prawo do zagłodzenia swych obywateli? Sąd nie ma żadnego autorytatywnego prawa w takim przypadku, jak Papież Jan Paweł II uczy w „Evangelium Vitae” (sekcja 72). Takie decyzje nie mogą być przestrzegane, gdyż nie są zgodne z sumieniem człowieka i de facto są aktem przemocy.


Tyle ojciec Frank Pavone. Sama sprawa ciągnie się już od dawna, ale wygląda na to, że wszystkie możliwości pomocy, jakimi dysponowała rodzina Terri zostały wyczerpane. Łącznie z apelami Papieża, gubernatora Florydy, gdzie Terri mieszka, i z uchwalą kongresu Florydy, podpisaną przez gubernatora J. Busha, ale unieważnioną przez Sąd Najwyższy Florydy jako niezgodną z konstytucją.

Dlaczego o tym piszę? Z kilku powodów. Po pierwsze, żeby prosić o modlitwę w jej intencji. Szczególnie do Miłosierdzia Bożego i do świętego Maksymiliana Marii Kolbe. Dlatego, że pierwsze widzenie obrazu, jakie święta Faustyna otrzymała, tego z bladym i czerwonym promieniem wychodzącym z Serca Jezusowego, nastąpiło 22 lutego 1931. roku. Na 22. lutego jest wyznaczona data usunięcia rurki karmiącej Terri. A święty Maksymilian? Myślę, że wszyscy wiemy. On też był skazany na śmierć głodową.

Drugą przyczyną o której piszę o tym to chęć zilustrowania tego, co nasz Papież nazywa „kulturą śmierci”. Sądy z uporem godnym lepszej sprawy dążą do zalegalizowania czegoś, co po prostu jest niemoralne. Co obiektywnie jest złem. Wbrew woli kongresu, gubernatora, rodziny i opinii publicznej. Kultura śmierci nie jest jakąś abstrakcją, jest otaczającą nas rzeczywistością i jak się nie będziemy sprzeciwiać takim zjawiskom, jak przypadek Terii, za chwilę stracimy wszystkie nasze prawa. Jesteśmy jak ta żaba wsadzona do rondla z zimną wodą i podgrzewana powoli. Już prawie, że jesteśmy ugotowani i cali zadowoleni, że nie marzniemy.

Co prowadzi nas do trzeciego aspektu tej sprawy. Wspominał już o tym ojciec Pavone. O prawach, które pochodzą od Boga. Gdy sądzono nazistów w Norymberdze, sądy odwoływały się do prawa naturalnego. Do prawa danego nam od Stwórcy. Dlaczego? Bo zbrodniarze wojenni nie złamali żadnych praw swego kraju. Postępowali jak praworządni obywatele. Zabicie Żyda nie było przestępstwem, przestępstwem było uratowanie mu życia.

Prawo do życia to nie jest coś, co nam może dać czy zabrać rząd, sąd czy społeczeństwo. To niezbywalne prawo dane nam przez Stwórcę. I czy to się tyczy poczętego dziecka, czy człowieka dorosłego, zdrowego, lub schorowanego, młodego, czy starca- to nie jest to rzeczą żadnych ludzkich instytucji decydować o tym, czy ma on prawo do życia. Nie jest to nawet rzeczą samej zainteresowanej osoby. Decyzja musi być Tego, który jest dawcą życia. Ale gdy sam zainteresowany chce namieszać w swym życiu, to zupełnie inna sprawa. Sprawa między nim, a Stwórcą i to Jemu się będzie on tłumaczył. Ale nie pozwólmy, żeby sądy i prawodawcy decydowali o życiu tych, których do życia nie powołali. Bo jak na to pozwolimy, będziemy wszyscy za chwilę ugotowani. Jak te żaby w znanym eksperymencie. A woda już zaczyna wrzeć i szkoda, że tak mało ludzi to zauważyło.

PS. W naszej lokalnej radiostacji w Charlotte dziennikarz mówiący o sprawie Terri spekulował, że przyczyną dla której jej mąż jest tak przeciwny temu, żeby rodzina się nią zajęła, bo się czegoś obawia. Gdy Terri w majestacie prawa zostanie zagłodzona, mąż może się nie zgodzić na sekcję zwłok. Przyczyna jej śmierci będzie i tak znana wszystkim. Decyzja sądu. Ale gdyby Terri zmarła z innych przyczyn, powiedzmy z powodu wylewu, czy zawału serca, sekcja zwłok mogłaby być nakazana i wtedy mogłaby odkryć jakieś fakty związane z jej wypadkiem, które nie byłyby korzystne dla jej męża. Są to tylko spekulacje, a ja sam nic nie wiem o samych przyczynach jej urazu. Powtarzam tylko to, co usłyszałem w lokalnej radiostacji. Jeszcze raz proszę o modlitwę w intencji Terri i poinformuję was, jak się ta sprawa zakończyła.

17/2/2005 Rozmowa ze Scottem Hahnem


Rozmawiałem wczoraj ze Scottem Hahnem. Jak pewnie czytaliście, spotkałem go na Kongresie Eucharystycznym w Miami i był on na tyle miły, że dał mi swój domowy numer telefonu. Nie jest to telefon, który dzwoni w kuchni, czy sypialni, ale w jego gabinecie, więc nie było obawy, że będę im zawracał głowę podczas posiłku, czy że zerwę kogoś z łóżka.

Zadzwoniłem koło 21:30 i rozmawialiśmy może z pół godziny. Sama rozmowa była bardzo miła, ale nie będę tu mówił o jej szczegółach. Zresztą głównie opowiadałem o swoim życiu i o tym, jakie dary i znaki mnie spotykają na każdym kroku. A te fakty każdy, kto czyta moje felietoniki, zna. Także mówiłem o tym, jak wiele mu zawdzięczam, jeżeli chodzi o moją wiedzę w zakresie teologii i apologetyki. Zapewnił mnie, że mogę śmiało korzystać ze wszystkiego, czego się od niego nauczyłem, prosząc w zamian tylko o modlitwę.

Chciałem tylko jeszcze podać jedną rzecz, doskonale chyba charakteryzującą Scotta. Na zakończenie naszej rozmowy zapytał mnie, czy możemy razem się pomodlić. Oczywiście zgodziłem się i sama ta prośba nie wydała mi się na początku niczym dziwnym. Była wręcz naturalna. Ale później, gdy myślałem o naszej rozmowie, zauważyłem, że chyba nie jest to aż tak zwyczajna sprawa. Pomyślcie. Ile osób na świecie, gdy ktoś zadzwoni do nich, kogo słyszą drugi raz w życiu, zadzwoni, żeby pogadać,, proponuje wspólną modlitwę? Przecież doktor Hahn nie jest kapłanem, nie dzwoniłem z prośbą o modlitwę, zadzwoniłem, żeby się podzielić z nim, jak wiele mu zawdzięczam i jak wiele Bóg działa w moim życiu. Ale ta propozycja wspólnej modlitwy na końcu naszej rozmowy była normalną, naturalną rzeczą w jego ustach.

Z tego co wiem o Hahnie z jego książek, które wszystkie są bardzo osobiste, mające elementy autobiograficzne i z opinii o nim jego znajomych i przyjaciół, jest on nie tylko wybitnym teologiem, ale przede wszystkim głęboko wierzącym człowiekiem. Wiara u niego to nie teoria, to nie wiedza o Bogu, ale miłość do Boga. Przecież wszyscy zdajemy sobie sprawę, że i tak, jeżeli chodzi o wiedzę, to żaden z nas nie zna Boga lepiej niż szatan. Kudłaty zagiąłby wszystkich teologów na świecie i każdego z osobna. Ale sama wiedza to jest niewiele. Gdy nie żyjemy modlitwą, gdy nie kochamy Boga i nie wypełniamy Jego przykazań, sama wiedza o Nim na nic się nam nie przyda. Cieszy mnie, że Hahn w naszej rozmowie mnie nie rozczarował.

Mam nadzieję, że nie była to nasza ostatnia rozmowa, zachęcał mnie do ponownego zadzwonienia. Zapytał mnie o imię mojej żony i obiecał modlitwę za moją rodzinę. Zapytał o adres tej stronki, choć pewnie niewiele z niej zrozumie, chyba, że „zatrudni” jakiegoś swojego studenta. Pewnie się znajdzie na Franciszkańskim Uniwersytecie w Steubenville jakiś nasz rodak. Przecież my jesteśmy wszędzie.

W międzyczasie może się zmobilizuję i skończę swoje świadectwo po angielsku. Prawdę mówiąc jest już w połowie gotowe i opublikowane na www.***.alleluja.pl . (Cały adres będzie, jak będzie skończone, na razie musicie zaczekać). Jak skończę, będzie dobry pretekst, żeby zadzwonić ponownie do Scotta Hahna.

Równocześnie zacząłem zamieszczać te swoje felietony na innym blogu. Wiem, że portal Alleluja.pl czasami bardzo wolno się otwiera. Nie będę go likwidował i nie będę przenosił wszystkich linków, ale nowe posty będę zamieszczał równolegle tu i tam. Adres tamtego bloga to truckerhiob.blogspot.com/ albo hiob.us Obydwa adresy powinny otworzyć tą samą stronę. Tam też można komentować bezpośrednio pod felietonem, czy artykułem który napisałem. Zapraszam do odwiedzin.

Na koniec jeszcze jedna uwaga dla tych, którzy nie słyszeli o Hahnie i nie znają jego drogi do Kościoła. Proszę kliknąć na tytuł tego felietonu i przeczytać wywiad z nim, jaki jest zamieszczony na "apologetyce". Tam też, na portalu apologetyka.katolik.net.pl, są dwa rozdziały książki Hahna i jego żony, "W domu najlepiej", opisującej ich zmagania w odkrywaniu Kościoła Katolickiego. Ale stali czytelnicy tej stronki wiedzą o tym doskonale, bo o Hahnie pisałem już nie jeden raz.

15/2/2005 Tygodnik "TIME", Bible Belt i Kościół Katolicki

Ostatni numer magazynu Time przyniósł ciekawy artykuł o rozwoju Kościoła Katolickiego na południu Stanów. Autor pisze o Charlotte, nazywając nasze miasto „klamrą” Biblijnego pasa. „Bible Belt” to tradycyjna nazwa południowych stanów, gdzie zawsze katolicy byli prześladowaną mniejszością i gdzie kościoły „biblijne” tworzyły najliczniejszą grupę chrześcijan. Z Charlotte pochodzi Billy Graham, symbol niezależnego chrześcijaństwa amerykańskiego, człowiek bardzo zresztą życzliwy katolicyzmowi, co nie jest, niestety, regułą. W Greenville, w Południowej Karolinie, zaledwie nieco ponad 100 km od Charlotte znajduje się Bob Jones University, szkoła znana ze swego antykatolickiego programu studiów teologicznych. Bob Jones, nieżyjący założyciel tej uczelni znany był ze swych opinii, których nie ukrywał, że papież jest antychrystem, że wszyscy katolicy i Żydzi, wraz z wieloma członkami tradycyjnych kościołów protestanckich pójdą do piekła i tak dalej. Szkoła była dalej prowadzona przez jego syna i wnuka, których poglądy niewiele się różniły od Boba Jonesa seniora. Małżeństwa mieszane, tak między osobami różnych ras, jak i wyznań były zabronione studentom Bob Jones University, a wpływ tej uczelni był znaczący na cały region południa Stanów.

Bob Jones nie jest jedynym takim miejscem na południu. W Pensacola Christian College, innej uczelni fundamentalistów na południu, Bob Jones University jest uważany wprost za „liberalny”. Na południu Stanów było więcej osób o podobnych poglądach. Jimmy Swaggart w Baton Rouge w Luizjanie, Jim Bakker właśnie w Charlotte, Oral Roberts w Oklahomie i wielu innych. Wielu z nich, jak Swaggart i Bakker straciło swe wpływy w ostatnich latach z powodu skandali towarzyszących ich życiu, inni, tacy jak Chuck Swindoll, Greg Laurie, D. James Kennedy, David Jeremiah, Ravi Zaharias, Pat Robertson i inni dalej mają olbrzymią widownię i wielu słuchaczy. Nie wszyscy może mieszkają na południu i nie wszyscy są antykatolicko nastawieni, ale ich odbiorcy to głównie mieszkańcy południa Stanów Zjednoczonych.

Na mojej stronce, wśród angielskojęzycznych programów audio jest link opisany „One Place.com”. Jest to link do strony, która łączy z wieloma innymi apostolatami prowadzonymi przez protestanckich pastorów. Wystarczy kliknąć na „Ministries” i ukaże się lista tak na oko 200 różnych organizacji, z których każda produkuje swe własne programy radiowe i ewangelizuje, przekazując swoją interpretację Biblii i chrześcijaństwa. A przecież, z powodu rozbicia ruchu protestanckiego, nie każdy apostolat chrześcijański jest reprezentowany na tej witrynie. Jest ich dużo, dużo więcej.

Powodem, dla którego zamieściłem link do tych grup i apostolatów nie jest, rzecz jasna, moja niechęć do Kościoła, czy próba „sprzedania” innej Ewangelii. Mógłbym powtórzyć za świętym Pawłem: Nadziwić się nie mogę, że od Tego, który was łaską Chrystusa powołał, tak szybko chcecie przejść do innej Ewangelii. Innej jednak Ewangelii nie ma: są tylko jacyś ludzie, którzy sieją wśród was zamęt i którzy chcieliby przekręcić Ewangelię Chrystusową. Ale gdybyśmy nawet my lub anioł z nieba głosił wam Ewangelię różną od tej, którą wam głosiliśmy - niech będzie przeklęty! (Ga 1,6-8). Podałem te linki, bo wielu z nich szczerze poszukuje prawdy, i gdy ktoś zna wiarę katolicką dobrze, jest „zaszczepiony” i od razu zauważy błędy ich nauki. A myślę, że większość moich czytelników należy do tej grupy. W końcu z większością z nich zgadzamy się w bardzo wielu punktach i łączy nas dużo więcej, niż nas dzieli. Dlatego to możemy się od nich także wiele nauczyć. Odegrali oni i w moim nawróceniu niebanalną rolę. Poza tym przypuszczam, że naprawdę niewiele osób korzysta z tych linków, są one głównie dla mnie. Ja łączę się czasem w ten sposób z ich programami i słucham ich podczas jazdy. A dla tych, którzy może nie są jeszcze mocni w wierze katolickiej, polecam wspaniałe radio EWTN z tysiącami audycji w archiwum. Matka Angelica może jest tylko jedna, ale jej wspaniała rozgłośnia bez trudu zrównoważy i przeważy te 200 apostolatów głoszących doktryny zawierające mniejsze czy większe błędy. Prawda zawsze zwycięży.

Ale na południu od pewnego czasu można zauważyć inne zjawisko. Na tyle silne, że nawet tygodnik Time, który nie bardzo spieszy do głoszenia jakichkolwiek dobrych nowin w dziedzinie wiary, postanowił opisać. Chodzi o niezwykły rozwój Kościoła Katolickiego w tym regionie USA. Nawiązując do poprzedniego paragrafu, imperium Matki Angeliki także jest w samym sercu Południa, w Alabamie i jest to jej odpowiedź na wysłuchanie modlitwy o uzdrowienie. Pisałem już kiedyś o tym, a samą historię jej życia, po angielsku, można znaleźć TUTAJ.

Autor artykułu w „Time” opisuje zdziwienie mieszkańca Nowego Jorku, który przed przeprowadzką do Charlotte spodziewał się, że znajdzie tu mniej katolików, niż Muzułmanów czy Żydów i obawiał się, że trudno mu będzie przekazać swą katolicką wiarę 14-letniemu synowi, tymczasem zastał możliwość uczestnictwa w specjalnej mszy dla nastolatków, z muzyką rockową i wśród tysiąca innych rozentuzjazmowanych katolików. „Nie byłem na to przygotowany” mówi z uśmiechem od ucha do ucha dziennikarzowi Time’a.

„Przeszczepy” z północy Stanów to nie jedyna grupa osób odpowiedzialna za rozwój katolicyzmu na południu. Imigranci z Meksyku i innych krajów latynoamerykańskich tworzą połowę z 300 tysięcy katolików naszej diecezji. Imigranci z Wietnamu i Filipin też są znaczącą grupą. Artykuł nie wspomina o innych imigrantach, ale, hej! Wiem na pewno, że są też i Polacy i grupy z wielu innych krajów z całego świata. Kościół w Charlotte rośnie w tempie 10% każdego roku. I jest pulsujący życiem. W ubiegłym roku powstało 5 nowych parafii, wyświęcony został jeden ksiądz na każdych 7 tys. wiernych, co jest siedmiokrotnie wyższym wskaźnikiem niż w diecezji Chicagowskiej i można by powiedzieć, że wśród „Born Again Christians” katolicyzm narodził się na nowo.


Autor dalej pisze, że nawrócenie się Charlotte na katolicyzm trudno nazwać unikalnym zjawiskiem. Liczba katolików w Atlancie i Houston potroiła się w ostatniej dekadzie, a pierwszy nowy od 40 lat katolicki uniwersytet, Ave Maria, powstaje w Naples na Florydzie. O spotkaniu z wiceprezydentem tego uniwersytetu na Kongresie Eucharystycznym pisałem w poprzednim felietonie. Uniwersytet powstaje dzięki założycielowi i właścicielowi gigantycznej sieci pizzerii, Domino's Pizza, Tomowi Monaghanowi. To jego 200 milionów dolarów ofiarowane na ten cel umożliwiły założenie tej uczelni. On sam pochodzi z Michigan i tam jest jeden z kampusów tej uczelni, ale decydując się na rozwój uniwersytetu, ten mieszkaniec Północy wybrał właśnie Naples w samym sercu Florydy.

Ciągle w Charlotte na 800 kościołów zaledwie kilkanaście jest katolickich, ale są to kościoły dynamicznie rosnące i są one wśród największych. Moja parafia, parafia Świętego Mateusza, która 20 lat temu nawet jeszcze nie istniała, jest teraz największym zgromadzeniem wiernych w całym stanie, niezależnie od denominacji, zrzeszając 6 tysięcy rodzin i ciągle rosnąc z miesiąca na miesiąc. Większość spośród tych ośmiuset innych zborów i domów modlitwy to małe i bardzo małe zgromadzenia, czasem wręcz liczące po kilkadziesiąt wiernych. W regionie, gdzie większość chrześcijan uważa, że każdy może nieomylnie interpretować Biblię i w ten sposób dojść do Prawdy, a więc praktycznie robiąc się w pewnym sensie swym własnym papieżem, wiele spośród kościołów jest naprawdę niezależnych i uczy tego, co w co wierzy pastor. A nieraz takiemu pastorowi trudno znaleźć więcej wiernych zgadzających się z jego interpretacją niż najbliższa rodzina i grupka przyjaciół. Stąd takie wielkie rozbicie i rozdrobnienie Chrześcijaństwa. Pisałem już zresztą o tym nie raz, choćby w tekście „Sola Scriptura”. Mimo to ciągle na południu katolicy składają się na zaledwie 12 % populacji, w porównaniu do 22% w całym kraju. Ale w latach dziewięćdziesiątych ich liczba wzrosła o 30%, w porównaniu z 10% wzrostem liczby baptystów, tworzących tu największą grupę chrześcijan.

Katolicyzm wiernych z południa, żywy i głęboki, zaczyna mieć wpływ na trochę ospały i liberalny katolicyzm na północy. Tak uważa Patrick McHenry, pierwszy katolicki kongresman wybrany z Charlotte, zaledwie 29-letni członek partii republikańskiej. Co więcej, wpływy konserwatywnych braci w wierze z kościołów protestanckich, głębokiej wiary imigrantów i stanowiska naszego biskupa, Petera Jugisa, który potępił liberalizm Kerry’ego i zabronił w naszej diecezji udzielania mu Komunii Świętej powodują że „południowi” katolicy mogą mieć znaczący wpływ także na rozwój polityczny całych Stanów Zjednoczonych. Moim zdaniem już się to stało, gdyż to właśnie my, katolicy, wygraliśmy Bushowi ostatnie wybory. Po prostu taka forma katolicyzmu, jaką nam chciał Kerry zaprezentować była policzkiem dla wielu z nas.

W dalszej części artykułu autor pisze, że o ile imigranci z Ameryki Łacińskiej na południu Stanów znajdują teraz potwierdzenie swej wiary, to przybysze z północy odkrywają przemianę i wzbogacenie swej wiary. Diana Rider, której wiara była raczej umiarkowana, gdy mieszkała w Yonkers, NY, stała się po przybyciu do Charlotte bardzo ortodoksyjną katoliczką Powód? W regionie, gdzie często pytają nas, do jakiego kościoła należymy, gotowi udowodnić nam, że błądzimy i że tylko oni posiadają pełnię Prawdy, wielu katolików poznaje dobrze swą wiarę i zaczyna jej bronić. Tu się nie zostaje katolikiem, bo rodzice, sąsiedzi koledzy w szkole nimi są . Tu się jest katolikiem, bo się wierzy, że to, co uczy Kościół Katolicki jest absolutną prawdą.

Innym zjawiskiem zauważalnym na południu są „Bible studies”, szkoły i kursy dla dorosłych uczące poznania Biblii i dawanie świadectwa wiary. Wiara wielu katolików na południu nie jest ich prywatną sprawą i nikt tu się nie wstydzi tego, że jest członkiem tego Kościoła. W wyniku tego coraz więcej naszych braci z kościołów protestanckich i fundamentalistów oraz katolików, którzy opuścili Kościół przed laty, wraca do niego. Co roku na Wielkanoc w każdej parafii kilkadziesiąt osób dorosłych przyjmuje chrzest, bierzmowanie i Jezusa w sakramencie Eucharystii. I liczba ta się zwiększa każdego roku. Nie traćmy więc nadziei, nie jest tak źle, jak by się pozornie mogło wydawać. Myślę, że gdy nasz ukochany papież mówi „Nie bójcie się” wie coś, co my czasem przeoczymy. On widzi cały nasz Kościół i będąc mistykiem może wie coś, czego my się tylko możemy domyślać. Nie traćmy więc ducha i zaufajmy Panu.

Sam artykuł, po angielsku, można znaleźć TUTAJ. Radzę go przeczytać tym, których mój tekst zainteresował, bo jest tam więcej informacji. Mój felieton, korzystając z wielu faktów zawartych w tym artykule, nie jest jednak jego zwykłym streszczeniem.

15/2/2005 Drugi Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny, Miami 2005


W poniedziałek, tydzień temu, będąc w Miami, usłyszałem w radiu, że w nadchodzący weekend odbędzie się tam Drugi Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny. Wśród zaproszonych uczestników miał być obecny Scott Hahn, teolog i apologeta, profesor Franciszkańskiego Uniwersytetu w Steubenville w Ohio. Człowiek mający spory wpływ na moje życie. Od paru lat pragnę się z nim w jakiś sposób skontaktować, powiedzieć mu o tym i podziękować za wszystko, co dla mnie uczynił. Niestety, w naszej firmie nie jeździmy aż tak często do Miami, a na urlop i bilet lotniczy nie bardzo mogę sobie pozwolić. Nie mogłem też czekać cały tydzień. Cóż, pomyślałem, nie pierwszy i nie ostatni to kongres czy spotkanie z Hahnem. Poznam go być może przy innej okazji.

We wtorek byłem w Atlancie, w środę popielcową w Nowym Jorku i już byłem gotowy dać znać dyspozytorowi, że jestem zmęczony i nie jadę nigdzie, chyba, że ma ładunek do Charlotte, gdy on sam pierwszy zapytał, czy nie pojechałbym z powrotem do Miami. Zgodziłem się, rzecz jasna, myśląc sobie: „Jednak może jest wolą Bożą to, żebym się na tym kongresie znalazł”. Ale nie było to wcale jeszcze takie proste. Ładunek był gotowy w czwartek o świcie w Hartford w stanie Connecticut i powinien być dostarczony do Miami w piątek przed południem. A w soboty wieczorem mamy często ładunki z Atlanty, więc miałbym wystarczająco dużo czasu na to, żeby tam dojechać. Ale nie pierwszy raz okazało się, że lepiej zaufać Bogu, niż wymyślać swoje trudności. Jak to dwukrotnie usłyszałem na samym kongresie, jak ktoś chce rozśmieszyć Boga, powinien opowiedzieć mu swoje plany.

Wyjechałem więc z Hartford i po czterech godzinach jazdy dostałem telefon, że zapomniano załadować części towaru i muszę wrócić. Dyspozytor aż się zdziwił, że przyjąłem tę wiadomość bez narzekania. A ja się tylko uśmiechałem, bo wiedziałem, że teraz będę w Miami w piątek późnym wieczorem i nie ma już szans, żebym zdążył na sobotę do Atlanty. Musiałem utknąć na weekend w Miami. Jeszcze raz okazało się, że jak jest wola, znajdzie się i droga. Okazało się też, że sam kongres miał miejsce w hotelu Radisson Mart Plaza Hotel & Convention Center na lotnisku w Miami, dosłownie po drugiej stronie pasa startowego, przy którym był magazyn, do którego zawiozłem swój towar. Mógłbym nawet na nogach tam dojść, gdyby nie było wystarczająco dużego parkingu dla mojej ciężarówki.

Parking jednak był na tyle duży, że po odpięciu naczepy przy magazynie, samym ciągnikiem bez problemu się na nim zmieściłem. A napis na mojej ciężarówce był pretekstem do kilku bardzo interesujących prywatnych dyskusji na parkingu. Ważniejsze jednak rozmowy miały miejsce w Sali konferencyjnej hotelu.

Sam Kongres to po prostu spotkanie ludzi interesujących się samym zagadnieniem Eucharystii, chcących pogłębić swą wiedzę na ten temat z osobami, które tę wiedzę posiadają i chcą nam przekazać. Mówcami byli biskup pomocniczy archidiecezji w Miami, Jego ekscelencja Felipe Estevez, ojciec Andrew Apostoli, franciszkanin z Nowego Jorku, znany mi z wielu programów w radiu i telewizji EWTN, ojciec Joseph Fessio, jezuita, absolwent uniwersytetów w Spokane, Lyons we Francji i w Regensburgu w Niemczech, gdzie się doktoryzował, założyciel Ignatius Press, największego katolickiego domu wydawniczego w Stanach Zjednoczonych i wiceprezydent uniwersytetu Ave Maria w Naples, Floryda. Przemawiali także dr Scott Hahn, światowej sławy teolog, wykładający poza swym uniwersytetem w Steubenville także często w Rzymie, Marcelino D’Ambrosio, doktor teologii i pisarz, matka Adela Galindo, Nikaraguanka, założycielka zgromadzenia „Sług Przebitego serca Jezusa i Maryi”. Homilię w sobotę wygłosił ojciec Jordi Rivero, a w niedzielę, na zakończenie kongresu Jego Ekscelencja Arcybiskup John Favalora, arcybiskup Miami.

Same spotkania trwały cały dzień w sobotę, od 8 rano, do 22, a w zasadzie nie skończyły się wcale, bo przez cały czas trwania kongresu był do naszej dyspozycji Pan Jezus obecny w Najświętszym Sakramencie. W niedzielę od rana trwały kolejne spotkania, zakończone popołudniową mszą koncelebrowaną pod przewodnictwem arcybiskupa Favalora.

W tym krótkim felietonie nie zdołam napisać tego, czego się dowiedziałem w ciągu kilkunastu godzin wykładów. Pewnie przy innych okazjach wykorzystam tę wiedzę. Chciałem tylko powiedzieć tu, że był to cudowny weekend. Pełen cudownych przeżyć, intelektualnych i duchowych. Pogłębiłem swą wiedzę i wiarę. Żeby tylko dało się to uczucie i te wiadomości zatrzymać na zawsze! Na szczęście większość spotkań była nagrywana, więc będę mógł jeszcze raz posłuchać niektórych mówców.

Mówiąc o mówcach… ja, rzecz jasna, głównie się chciałem spotkać z Hahnem, ale wiedziałem, że nie będzie to łatwe. Jest on naprawdę znaną osobą w Stanach i niemal każdy uczestnik tego kongresu chciał z nim zamienić parę słów. A to było ponad tysiąc ludzi. Scott podpisywał swe książki i okładki płyt i kaset, które można było zakupić i równocześnie rozmawiał z kilkoma na raz osobami. Z jego prezentacji dowiedziałem się, że wstał o 3 rano tego dnia. (Powiedział to w kontekście narzekania niektórych, że w Miami było zimno. Rzeczywiście było w nocy koło 10 stopni, w dzień ociepliło się do dwudziestu paru, przy pięknej słonecznej pogodzie. W Steubenville także było 10, gdy Hahn jechał na lotnisko, ale poniżej zera i parę centymetrów świeżego śniegu na ulicach.) Po trzech wykładach, każdy trwający ponad godzinę, i po spotkaniu setek osób między tymi prezentacjami, wracał on popołudniu z powrotem do Ohio. Szanse na to, żebym urwał z jego harmonogramu choćby 10 minut były zerowe. Ale… jeżeli taka wola Boża…

Gdy nadeszła moja kolejka na otrzymanie autografów Hahna w zakupionych książkach, w paru zdaniach opowiedziałem moje przeżycia w drodze do Boga i jaki on miał na to wpływ. Zaznaczyłem, że chętnie bym porozmawiał z nim dłużej na ten temat. Hahn oddając mi ksiązki powiedział: „Napisałem tam mój domowy numer telefonu. Zadzwoń w tygodniu po 21, chętnie z tobą porozmawiam”. Wow! To właśnie pokazuje klasę tego człowieka. Będąc światowej sławy teologiem, autorem wielu książek, wykładowcą i profesorem zapraszanym na wykłady na całym świecie, (od 5-11 marca będzie on wykładał w Athenaeum Pontificium Regina Apostolorum w Rzymie), ma czas i odwagę, żeby dać swój prywatny numer telefonu jakiemuś kierowcy mówiącemu ze śmiesznym akcentem, który chciałby się z nim podzielić swoimi przeżyciami.

Do samej rozmowy z Hahnem wrócę, jak tylko się ona odbędzie. Może nawet zadzwonię do niego dzisiaj. Ale mówiąc o Hahnie, przypomniał mi się profesor Thomas Howard. Także konwertyta, także człowiek wielkiego formatu, wykształcony, inteligentny, filozof i anglista, autor kilkunastu książek i profesor angielskiego w seminarium Św. Jana w Bostonie. Wywiady z nimi obydwoma można znaleźć po polsku na stronie apologetyki, pisałem też o nich w felietonie zatytułowanym „Scott Hahn”. Pod koniec tego felietonu są bezpośrednie linki do wywiadów z nimi obydwoma. Ja w każdym razie korespondowałem z profesorem Howardem przez wiele miesięcy, wymieniając od czasu do czasu listy pocztą elektroniczną. Zawsze odpowiadał mi on szybko, zawsze chwalił mój angielski (co było tylko grzecznością z jego strony, zapewniam was) i nasza korespondencja zakończyła się tylko dlatego, że padł mi kiedyś komputer i straciłem wiele adresów, łącznie z jego adresem. Była to więc wyłącznie moja wina.

Nie zrozumcie mnie źle, ja nie mam poczucia niskiej wartości. Nie mam też kompleksów. Ale wiem, że człowiek prowadzący działalność naukową i dydaktyczną, taki, który wykłada i jeździ z odczytami po całym świecie, do tego pisze książki, po prostu nie ma czasu. Wiem, że praca doktorska Hahna ma 80 stron tytułów samej bibliografii. Ten człowiek jest znany z tego, że jest tytanem pracy. Dlatego tylko uważam, że jest on człowiekiem przez duże C. Dlatego uważam, że żyje on Ewangelią, o której uczy, bo ma czas dla każdego. Śmiało mógł mnie zignorować w tym tłumie ludzi go oblegających, lub wyszukać jakikolwiek pretekst. Nie byłby zresztą to nawet pretekst, patrząc obiektywnie, nie może on się z każdym spotykać, kto o to poprosi, to jest po prostu niemożliwe. Dzisiaj wpisałem się do własnej księgo gości, odpowiadając Darkowi i przepraszając go za to, że zaniedbałem naszą znajomość, ale i ja nie bardzo radzę sobie z tym, że doba ma tylko 24 godziny. Rozumiem więc doskonale ludzi zajętych. Tym bardziej cieszę się, że nie zawiodłem się na Hahnie i postaram się nie zabierać mu zbyt wiele jego cennego czasu. Ale ile tego czasu mi się mu uda ukraść, z tym się z wami tu za parę dni podzielę.

Sam kongres był międzynarodowy, bo było sporo uczestników przybyłych z Południowej Ameryki. Jedna taka grupa, z Antyli Holenderskich, przybyła pod opieką polskiego księdza, który jest ich opiekunem i kapłanem od kilkunastu lat. Ksiądz Andrzej jest niemalże moim ziomkiem, pochodzi z południowo-wschodniej Polski i cieszę się, że mogliśmy zamienić kilka słów na ziemi amerykańskiej. Mam nadzieję, że odwiedzi mnie on tutaj i może zostawi swój wpis w księdze gości. Spotkanie to przypomniało mi, że chyba nie ma takiego zakątka na świecie, gdzie by nie znalazła się jakaś polska dusza. Chciałem napisać „zabłąkana”, ale przecież piszę o kapłanie. Gdzie on tam zabłąkany. On zna dobrze drogę.

Ojciec Apostoli, którego wyświęcił na kapłana arcybiskup Sheen, wspaniały i święty amerykański biskup, święty w przenośni, ale proces w jego sprawie toczy się dość szybko, więc zapewne i dosłownie będzie ogłoszony świętym, opowiedział zabawną historię, zasłyszaną od arcybiskupa Sheena. Gdy przyjechał on kiedyś pociągiem do jakiegoś nieznanego mu miasteczka, zapytał chłopca spotkanego koło dworca o drogę do kościoła. Chłopiec najpierw zaczął tłumaczyć, ale widząc, że kapłan nie rozumie za bardzo skomplikowanej drogi, postanowił go zaprowadzić. Po drodze zapytał o powód wizyty. Arcybiskup odpowiedział, że przyjechał porozmawiać z ludźmi. –O czym? Zapytał chłopiec. –Opowiem im, jak się dostać do nieba. –Nie możesz tego zrobić! zawołał chłopiec. –Dlaczego? –Jak możesz uczyć jak się dostać do nieba, jak nawet do kościoła Najświętszej Marii Panny nie potrafisz trafić?

Jestem przekonany, że ojciec Andrzej z Antyli Holenderskich bez problemu zaprowadzi swoją owczarnię do nieba, na Kongres eucharystyczny w Miami trafił bez pudła. Szczęść Boże i powodzenia w tej trudnej i tak odległej od Ojczyzny misji.

8/2/2005 Ostatki i postanowienia Wielkopostne

Dzisiejszy dzień znany jest w Stanach jako „Fat Tueseday”, czy „Mardi Gras”, co oznacza dokładnie to samo, tyle, że po francusku. Nasze polskie Ostatki. Jest to ostatni dzień karnawału, tradycyjnie charakteryzujący się szaloną zabawą zakończoną gwałtownie z wybiciem 12 godziny w nocy. Pamiętam wspaniały opis takiego zwyczaju w Hrabim Monte Christo Dumasa, gdy opisuje on karnawał w Rzymie.

Dawniej ludzie serio podchodzili do postów i w okresie Wielkiego Postu nie tylko wstrzymywali się od jedzenia mięsa, ale także jajek i tłuszczu. Z braku zamrażarek i lodówek wszystkie zapasy żywności trzeba było spożytkować zanim się zaczął Wielki Post. Dlatego były wypieki, pączki, ciasta i babki. Trzeba było wszystko wykorzystać, żeby się żadne dary Boże nie zmarnowały. Stąd właśnie ten „Tłusty Wtorek”, a być może i nasz polski Tłusty Czwartek miał podobną genezę powstania. Tyle, że my, Polacy, jak już jemy, to jemy. Nam jeden dzień by nie wystarczył, zacząć musimy już od poprzedzającego czwartku.

W naszej polskiej, katolickiej tradycji staramy się coś w okresie Wielkiego Postu ofiarować. O samym poście pisałem już kilkakrotnie, ostatnio z okazji Adwentu. Chciałem dziś tylko zwrócić uwagę na jeden aspekt tego zwyczaju.

Samo ofiarowanie Bogu naszych wyrzeczeń jest dobre i naprawdę godne pochwały. Pozwala nam się koncentrować na Bogu i pozwala nam kontrolować siebie, nasze ciała, nasze pożądania, a nie poddawać się im do tego stopnia, żeby to one nami kontrolowały. Ktoś, kto na okres Wielkiego Postu wyrzeka się palenia, alkoholu, odwiedzania stron pornograficznych, krzyku na bliskich, czekolady… czegokolwiek, robi niewątpliwie dobrze. Chwała mu za to. I właśnie ta tęsknota za papierosem, ten głód czekolady, ta ochota na wydarcie się na żonę, męża, czy dziecko, gdy zwalczona, przypomina nam, że Bóg istnieje, że dla Niego to robimy, że zbliża się czas, gdy On dobrowolnie oddał nam to, co najcenniejsze- swoje życie dla naszego zbawienia.

Jedyna rzecz, jak mi się tylko nasuwa w związku z tym zwyczajem, to pytanie: Dlaczego po okresie Postu wracamy do tego, co odstawiliśmy na te 6 tygodni? Jeżeli było to dobre w tym okresie, to czy nie jest dobre po nim? Oczywiście, że różne wyrzeczenia mają różną wagę. Gdy ktoś odstawił słodycze, trudno może wymagać, aby z nich całkiem zrezygnował Choć i takie osoby bywają. Podobnie z alkoholem. Zapewne dobrze być abstynentem, zwłaszcza, jak motywem jest ofiarowanie tego poświęcenia Bogu, to z drugiej strony nie ma nic złego w wypiciu lampki wina do obiadu, czy butelki zimnego piwa w upalne letnie popołudnie. Butelki, nie skrzynki.

Jednak gdy ktoś przestał palić na te 45 dni, to czy naprawdę konieczne jest sięganie po papierosa zaraz o świcie w Niedzielę Zmartwychwstania? Ja wiem, że prawdziwy palacz cały post odlicza godziny do tego momentu, gdy będzie mógł zapalić ponownie. Sam paliłem przez 23 lata i mimo, że to już 8 lat od czasu, jak rzuciłem to świństwo, dalej mi się śni, że palę i dalej są dni, że muszę się powstrzymywać przed tym, żeby zapalić „tylko jednego”. Wiem, że ten jeden byłby natychmiastowym powrotem do nałogu, którego tak trudno mi było się pozbyć.

Ja jednak nigdy nie miałem na tyle silnej woli, żeby nie palić w poście. Gdy już, z Bożą i medyczną pomocą, bo pomagałem sobie jakimiś gumami do żucia z nikotyną, udało mi się nie palić przez okres Adwentu, żal mi było „zmarnować” ten wysiłek i wrócić do papierosów. A przecież same papierosy, choć głupotą jest ich palenie, nie są takim złem, jak, powiedzmy, pornografia, czy krzyki i awantury w domu. Gdy komuś udałoby się te rzeczy poskromić na czas Postu, nie warto by było już tak zostawić?

Prawie każdy z nas ma jakiś problem. Jak tego nie widzimy, oszukujemy się sami. Jak to ktoś powiedział, ludzie dzielą się na świętych, myślących, że są grzesznikami i grzeszników, myślących, że są świętymi. Jeżeli to prawda, i myślimy, że nie mamy żadnych problemów, to… sami widzicie. A jeżeli widzimy nasze problemy, to znak, że jesteśmy na drodze do świętości. Okres Wielkiego Postu to dobry czas, żeby zacząć na nowo, żeby w tym okresie zmobilizować się i oddać Bogu nasze wszystkie niedociągnięcia i nałogi. Ale nie z myślą, że jak tylko Post się skończy, wrócimy do nich, ale raczej z nastawieniem, że postaramy się, żeby je już na zawsze ofiarować Bogu.

A że nie jest to proste? Cóż, nikt nam nie obiecywał, że nasza droga będzie łatwa. Sam Pan Jezus nas uczył: Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują. (Mt 7,13-14) Ale nie sami jesteśmy na tej drodze. Ja, gdy rzucałem palenie, zacząłem od modlitwy. Modlitwy całkowitego zawierzenia Bogu. Powiedziałem Mu, że już dziesiątki razy próbowałem, bez rezultatu i że to On musi mi pomóc, bo bez Niego nie mam żadnych szans. A On przecież, jak nas uczy Święty Paweł, jest w stanie nam pomóc w każdej sytuacji, w zwalczeniu każdego nałogu: Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia. (Flp 4,13)

Popatrzmy więc krytycznie na nasze życie, zobaczmy, co w nim można poprawić, zmienić, oddajmy się Bogu i spróbujmy. Nic nie mamy do stracenia, poza naszymi nałogami i wadami. A okres Wielkiego Postu jest doskonałym pretekstem do tego, żeby to zrobić właśnie teraz. Gdy się nam uda, wszyscy na tym skorzystamy. My, nasi najbliżsi i samemu Bogu sprawimy wielką radość.

A ja sam w okresie postu nie będę odwiedzał czatów i używał gadu-gadu. W dalszym ciągu będę pisał tu jakieś przemyślenia i gdy ktoś chciałby się ze mną skontaktować, będę śledził wpisy do Księgi Gości i odpowiadał na listy, ale częściej wyłączę komputer i więcej czasu poświęcę rodzinie i modlitwie. Pozdrawiam wszystkich moich czytelników i jeszcze raz zachęcam do owocnego przeżycia tego cudownego czasu ofiarowanego nam przez Boga.

6/2/2005 Sól Ziemi i Światłość Świata

Dzisiejsza Ewangelia:

Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie. (Mt 5,13-16)

Właśnie. Czy inni ludzie, spotykając nas, widzą, że jesteśmy chrześcijanami? Czy mogą to poznać po naszym zachowaniu? A jeżeli nie, to dlaczego? Pomyślmy o tym wszyscy.

5/2/2005 Kultura Osobista, Wiara i Upadłe Anioły

Od czasu do czasu zaczyna ktoś ze mną rozmowę na gadu-gadu. Ktoś obcy, kogo nie znam. Bardzo lubię te niespodzianki, ciekawią mnie inne osoby i ciekawy jestem, czemu one się mną zainteresowały. Równocześnie są one dla mnie często powodem frustracji. Nie wiem z czego to wynika, może z tego, że ja jestem już chyba z innej epoki, Ale ja uważam, że jak się kogoś odwiedza pierwszy raz, powinno się przedstawić. Czy jest to wizyta osobista, czy też wirtualna. Tak, jak mnie do rozpaczy doprowadza telefon, gdy po odebraniu pierwsze, co słyszę, to pytanie do mnie: "Kto mówi?",zamiast przedstawienia się przez dzwoniącego, tak samo irytuje mnie, gdy na gadu-gadu ktoś, kto nawet nie poda swego imienia, choćby fałszywego, zaczyna mnie rozpytywać o moje życie i moje sprawy.

Ja nic nie mam do ukrycia. Robiąc tak osobistą stronkę, jak ta, na której jest moje prawdziwe świadectwo, mając swe zdjęcia opublikowane na stronce Hioba, trudno pozostać "tajemniczym". Chciałbym jednak także cokolwiek wiedzieć o swoich rozmówcach.

Wczoraj odezwała się do mnie jakaś osoba. Większość takich przypadkowych kontaktów powoduje to, że ktoś ma mój numer gadu-gadu z mojej stronki. Dlatego, jak ktoś taki się odezwie, pytam, czy widział moją stronkę. Ta osoba nie widziała, powiedziała mi, że przypadkiem wystukała mój nr gadu-gadu. Cóż, może. Powiedziała, że jest w pracy i ma trochę luzu, więc szuka jakiś przypadkowo wybranych osób. Bardzo to fajnie. Tylko, gdy zobaczyła, że moja stronka jest taka "religijna", stała się nagle bardzo agresywna. Zostałem nazwany "fanatykiem" i "sekciarzem" i od razu włączyła blokadę gadu-gadu. Żebym przypadkiem czegoś jej nie powiedział o Bogu.

Tak, ja jestem rzeczywiście groźny. Nie wiem, czemu jej aż tak to przeszkadza. Obawiała się, że zarządzę krucjatę przeciw jej duszy? Co ona ma na sumieniu, że uznała mnie za aż tak groźnego, że musiała zablokować kontakt ze mną? To przecież ona zaczęła tą rozmowę, a ja nic o niej praktycznie nie wiem. Brakuje mi czasu nawet na rozmowy z przyjaciółmi, nie powinna się ona aż tak obawiać, że będę jej szukał. Zapewne powinien się ten epizod naszej krótkiej znajomości na tym skończyć, i jakbym był mądrzejszy, tak by się stało. Ale tak mnie rozzłościła tą blokadą, że nie mogłem się powstrzymać od powiedzenia jej, co sądzę o takich manierach. Korzystając z innego konta gadu-gadu powiedziałem jej:

"Posłuchaj, dziecko. Nie wiem, czemu fakt, ze ktoś wierzy w Boga tak na Ciebie zadziałał. Nie musisz mnie blokować, nie ja Cię szukałem i nie będę więcej z Tobą rozmawiał, gdy nie masz ochoty. Ale nie kompromituj się takim zachowaniem, nie masz chyba 5 lat. A jeżeli poglądy innych tak bardzo Cię przejmują, nie zaczepiaj obcych. Możesz trafić nawet na księdza, a tego byś juz chyba nie przeżyła? Pozdrów kierowców ode mnie i postaraj się przynajmniej pokazać trochę klasy. Możemy się różnić w poglądach, ale kobieta bez klasy to przykry widok. Pozdrawiam."

No, teraz sobie dopiero zaszkodziłem. Jak mogłem w ten sposób? Po 47 latach życia na tym świecie powinienem wiedzieć lepiej. Nawiasem mówiąc prośba o pozdrowienie kierowców wynikła z tego, że ona pracuje w biurze jakiejś firmy transportowej. Co także może tłumaczyć jej stosunek do mnie, w końcu co "biurowa" osoba, to nie jakiś fizyczny kierowca... ale może się mylę. Mam nadzieję. Jej odpowiedź była następująca:

"A swoja droga,to Ty gnojku naucz sie kultury, zamiast obrazac innych!!!!! Jak widac nawet religia nie pomaga....."

Cóż mogłem w takiej sytuacji uczynić? Skoro mi tak "religijnie" przygadała, postanowiłem na koniec nastawić drugi policzek i pokazać, że my, chrześcijanie, naprawdę kochamy wszystkich. Posłałem jej rysunek serduszka. Na kolejną odpowiedź nie czekałem długo, ona mi też przysłała malutki rysuneczek. Nie serduszko, nie słoneczko i nie kwiatuszka. Przysłała mi ludzika, odwróconego tyłem i ze ściągniętymi spodniami. Hmmm. Chyba nasze definicje tego, co jest kulturalnym zachowaniem różnią się troszkę.

We wczorajszej Ewangelii jest opis sceny z dworu tetrarchy Heroda. Herod zachwycony tańcem córki Herodiady, obiecał jej, że zrobi dla niej wszystko. Nawet da jej połowę królestwa. Ona, będąc posłusznym dzieckiem, zapytała mamusi. A mamusia zaślepiona nienawiścią do Jana Chrzciciela, który miał czelność ją upomnieć, że prowadzi grzeszne życie, zrezygnowała dla zemsty nawet z ogromnego majątku. Dokuczenie Janowi Chrzcicielowi było dla niej silniejszym uczuciem. A jakaż może być zemsta większa, niż skrócenie kogoś o głowę? [Córka tej Herodiady] wyszła i zapytała swą matkę: "O co mam prosić? Ta odpowiedziała: O głowę Jana Chrzciciela. Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela." (Mk 6,24-25) Może moja rozmówczyni nie posunęła by się aż tak daleko, nawet gdyby miała możliwość, ale z drugiej strony nie jestem tego wcale taki pewien. Jej reakcja na moją uwagę była całkiem gwałtowna i co nieco przesadzona.

Gdy pisząc ten felieton sprawdziłem archiwum tego drugiego konta gadu-gadu, żeby przypomnieć sobie naszą wczorajszą rozmowę, zobaczyłem jeszcze jeden wpis od niej: "Tego Cie uczy religia? Braku kultury???? Żegnam!!!!!!"

Nie, nie tego i religia tu nie ma wiele wspólnego z czymkolwiek. Problemem jest kultura osobista. Przypomina mi się wywiad przeprowadzony przed laty przez Irenę Dziedzic z Ryszardem Szurkowskim. Słynny kolarz powiedział w pewnym momencie, że rozmowa z pierwszą damą polskiej telewizji jest dla niego prawdziwą przyjemnością. Pani Irena odpowiedziała, że widzi, że pan Ryszard z Legii nie tylko wyniósł znajomość jazdy na rowerze, ale i doskonałe maniery. Na to Szurkowski: "To z domu, pani Ireno, z domu".

Na tym chyba polega problem. Już nie wynosimy z domu dobrych manier. Nie uczy nas ich też już szkoła. Jak ja chodziłem do szkoły, musieliśmy wstawać, ilekroć osoba dorosła, nauczyciel, czy dyrektor, wchodzili do klasy. Rodzice mnie uczyli przytrzymywania drzwi kobietom, przepuszczania ich przodem, ustępowania miejsca siedzącego w tramwaju… z tego co wiem, wśród dzisiejszej młodzieży jest to sztuka już zanikająca, jeżeli nie całkiem nieobecna. A przecież ja jeszcze nie stoję nad grobem, to zaledwie jedno pokolenie różnicy. Robiliśmy tak, bo kobiety były czymś specjalnym. Kobiety były matkami i były przyszłymi naszymi żonami. Były podobne aniołom i godne tego, by je umieszczać na cokołach i oddawać im cześć. Ale jak kobiety same zachowują się tak, jak moja przyjaciółka z wczorajszej rozmowy, to nic dziwnego, że w oczach wielu pospadały z piedestałów i ich skrzydła są całkiem ubabrane błotem. Trudno wielbić takie istoty. Wzbudzają tylko obrzydzenie.

Na czatach czasem można spotkać dziewczyny, które nazwę tylko dlatego "prostytutkami", że słowa na "k" mi moja własna autocenzura nie puści. Ja nie chcę nikogo obrażać. Zwłaszcza tej większości aniołów, która dalej ma skrzydła nieskazitelnie białe. Ale 30 lat temu było nie do pomyślenia to, co teraz zdarza się coraz częściej. I każda dziewczyna pragnie tego, żeby jej oddawać szacunek, ale jak się ubiera i zachowuje jak ta… no wiecie, to niech się nie dziwi, że coraz częściej jest traktowana jak "taka". To, jak się zachowujemy, jak ubieramy, w jaki sposób tańczymy na prywatce i w jaki rozmawiamy, ma znaczenie. Być może czasy się zmieniły, ale biologia nie. Chłopcy w pewnym wieku przeżywają burzę hormonów niezależnie od tego, jaka nas otacza kultura. Ale jak dziewczyny naokoło są tak przystępne i takie zachęcające i takie czasem wyuzdane, jaką ma chłopak motywację, żeby wziąć zimny prysznic zamiast? Gdy był otoczony aniołami na piedestale, starał się sam do nich dorosnąć. Ale jak anioły dosięgły bruku, już nie ma się o co starać. Dziewczyny, zlitujcie się!!! Wyłaźcie na cokoły, a skrzydła oddajcie do pralni!!! Chciałem powiedzieć, do konfesjonału. Pomóżcie nam, bo jak Wy nie będziecie święte, jak tego możecie po facetach oczekiwać?

Jest taki dowcip, za który przeptraszam co wrażliwsze dusze, ale dobrze ilustruje naszą dzisiejszą rzeczywistość, więc go podam mimo wszystko: "Dawniej trzeba było rozchylić bieliznę, żeby zobaczyć pośladki. Dziś trzeba rozchylić pośladki, żeby zobaczyć bieliznę". I co gorsze, te pośladki do rozchylania wcale nie są nigdzie ukryte. Atakują nas z okładek pism ilustrowanych, są obecne aż do bólu na plażach i basenach i pewnie już jest to tylko kwestią czasu, żeby w upalne dni zaczęły się pojawiać na krakowskim Rynku.

A ja mam nauczkę, żeby sobie dać spokój. Opowiadanie o Bogu stało się bardzo ofensywne. Nikt się nie obraża za podrzucenie linku na stronkę o seksie, modzie, horoskopach, czy wręcz pornograficzną. Ale religia? Wiara? O nie!!!! To jest temat tabu. Religia nam zepsuje całą zabawę. Przypomnienie, że Bóg istnieje budzi sumienie i potem cała zabawa do kitu. Trzeba tępić takich nawiedzonych sekciarzy, jak ja.

I tylko jedna rzecz jest w tej całej historii optymistyczna. Fakt, że tak gwałtownie ta dziewczyna, czy kobieta zareagowała na przypomnienie o Bogu, świadczy o tym, że ona Go ciągle odczuwa w swym sercu. Być może robi coś w życiu, co nie jest zgodne z nauką Kościoła, ale gdzieś na dnie serca wie o tym. A dopóki tak będzie to odczuwała, dopóty jest nadzieja, że wróci do Niego. Bo największą karą, jaka nas może spotkać na tym świecie, to zobojętnienie w stosunku do Boga. Gdy już nam przypomnienie o Jego istnieniu nie będzie powodowało żadnego dyskomfortu, to znak, że nasze sumienie i nasza dusza całkiem są już martwe.

30/1/2005 Święto Ofiarowania Pana Jezusa, Dzień Świstaka i Urodziny Wiktorii

Zbliża się 2. luty. Specjalny dzień, z wielu względów. Jest to święto w Kościele Katolickim znane jako dzień Ofiarowania Pańskiego ale także jako święto Matki Boskiej Gromnicznej. Jest to też „Grounghog Day”, dzień przepowiedni, czy zima się już kończy, czy też będzie jeszcze trwała 6 tygodni. Z nory wyłazi suseł, czy inny świstak i ogląda swój cień. A raczej zostaje wyciągnięty za uszy, bo o tej porze roku powinien on smacznie spać. Nigdy nie pamiętam, czy on ten cień ma zobaczyć, czy nie, ale nie ma to większego znaczenia, ponieważ i tak ta wróżba sprawdza się w 50%. Czyli, jak mawiają najstarsi górale, „jak nie będzie padać, to będzie pogoda”.

W mojej rodzinie jest to też specjalny dzień. Dzień urodzin Wiktorii. 15 lat temu wyszedł z norki nasz świstak, o całe 16 tygodni za wcześnie. O tym, jaką rolę odegrał ten fakt w moim życiu, pisałem w swoim świadectwie. Dzisiaj tylko chciałbym przypomnieć, że czasem właśnie takie wydarzenia, jak choroba, cierpienie są błogosławieństwem. To właśnie one powodują, że zaczynamy myśleć o Bogu, że zaczynamy się zastanawiać nad sensem życia, naszego istnienia. A przecież tak naprawdę tylko jedna rzecz jest ważna. Tylko to, czy będziemy zbawieni się liczy. Jedyna rzecz, jakiej należy żałować w życiu, to to, że się nie zostało świętym. Bo tylko święci spędzą wieczność twarzą w twarz z Bogiem. Dlatego też uważam, że urodziny Wiktorii były dniem specjalnym. Były niezwykłym darem dla naszej rodziny. Pozwoliły nam ustalić hierarchię ważności w naszym życiu. Każde dziecko jest skarbem, ale takie, które się urodziło po 10 latach prób i modlitw, chore, bez wielkich szans na przeżycie to dar wyjątkowy.

Fakt, że Bóg wybrał właśnie dzień Matki Bożej Gromnicznej, dzień, w którym ofiarowała Ona swego Syna Ojcu w Świątyni, także nie jest bez znaczenia. Wiele miałem takich znaków od Boga. Sama Wiktoria miała wyznaczoną operację oczu na 3 Maja, w święto Matki Bożej Królowej Polski, operację, podczas której operowali tylko jedno oczko, drugie, z niezrozumiałych dla lekarza przyczyn, samo się, od ostatniego badania, poprawiło. Lekarz tego nie rozumiał, ale ja odebrałem to jako kolejny znak. Co więcej, Wiktoria pozostała w szpitalu aż do wigilii Święta Wniebowzięcia Maryi, 14 sierpnia.

Termin ofiarowania Jezusa w Świątyni także był takim znakiem dla Żydów. Znakiem, którego niewielu dostrzegło. Żeby to zrozumieć, trzeba się wrócić do proroctwa Daniela, 500 lat wcześniej. Czytając o wizji, jaką otrzymał Daniel, można zauważyć pewnie ciekawe zależności. Daniel błagał Boga o wyjaśnienie jak długo jeszcze będzie trwało wygnanie Żydów. Miało ono być siedemdziesięcioletnie, ale, jak często bywa z proroctwami, termin ten był uzależniony od współpracy Narodu Wybranego. Wygnanie, które nastąpiło ok. 586 roku przed Chrystusem, miało być środkiem wychowawczym, a tymczasem oczekiwana poprawa Żydów nie nastąpiła. Bóg więc powiedział Danielowi:

Ustalono siedemdziesiąt tygodni nad twoim narodem i twoim świętym miastem, by położyć kres nieprawości, grzech obłożyć pieczęcią i odpokutować występek, a wprowadzić wieczną sprawiedliwość, przypieczętować widzenie i proroka i namaścić to, co najświętsze. (Dn 9,24)

Co interesujące, Bóg przekazał swe ustalenia przez posłańca, Gabriela. Było to około roku 500. To między innymi dzięki tej przepowiedni w czasach Jezusa pojawiło się tak wielu fałszywych mesjaszów. Żydzi rozumieli, że Gabriel miał na myśli „tygodnie lat”, że powiedział, że minie 70 siedmioleci, aż zakończy się niewola. Rozumieli oni, że nie tyle chodziło o wygnanie z Ziemi Świętej, ale o niewolę grzechu i przyjście Mesjasza-Wyzwoliciela. Żydzi czekali na niego z utęsknieniem. I po pięciuset latach Gabriel ponownie powraca na Ziemię. Ukazuje się Zachariaszowi:

Naraz ukazał mu się anioł Pański, stojący po prawej stronie ołtarza kadzenia. Przeraził się na ten widok Zachariasz i strach padł na niego. […] Odpowiedział mu anioł: Ja jestem Gabriel, który stoję przed Bogiem. A zostałem posłany, aby mówić z tobą i oznajmić ci tę wieść radosną. (Łk 1:11-12,19)

Gabriel oczywiście oznajmił Zachariaszowi, że będzie miał syna, Jana Chrzciciela. Z dalszej opowieści Łukasza wiemy, że sześć miesięcy później Gabriel ukazał się Maryi, a Ona począwszy w swym łonie Zbawiciela, udała się do kuzynki Elżbiety i pomagała starszej krewnej przez trzy miesiące. Następnie, po narodzinach Jezusa, odczekawszy 40 dni, jak nakazuje Prawo, ofiarowała Go w Świątyni. Co jest ciekawe w tym rozwoju wypadków, to fakt, że od ponownego przyjścia Gabriela do Ofiarowania minęło dokładnie 70 tygodni. Miesiąc w kalendarzu żydowskim zawsze miał 30 dni. Od odwiedzin Zachariasza do poczęcia Jezusa minęło 6 miesięcy, a więc dni 180, potem do narodzin Jezusa 270 i do Ofiarowania 40. Razem dokładnie 490 dni, siedemdziesiąt tygodni. Myślę, że to nie przypadek. Myślę, że to był znak dla Żydów, aby wiedząc, że Zachariaszowi ukazał się Gabriel, przypomnieli sobie słowa tego Bożego Posłańca dane Danielowi przed pół tysiącem lat.

Angielskojęzyczna encyklopedia katolicka NewAdvent.org podaje jeszcze jedną ciekawą rzecz, związaną z samym okresem 40 dni oczyszczenia: ”Według Prawa Mojżeszowego matka, która urodziła chłopca, była uważana za “nieczystą” przez siedem dni. Co więcej, musiała pozostać dodatkowo przez trzydzieści trzy dni „we krwi swego oczyszczenia”. Po tym okresie miała “przynieść do Świątyni baranka dla ofiarowania go w ofierze całopalnej…”. Mnie aż przechodzą ciarki, gdy o tym myślę. Ofiarując swego Syna w Świątyni, Maryja usłyszała słowa Symeona: Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu. (Łk 2:34-35) Żadna matka nie zapomina takich słów. Przez 33 lata Maryja rozważała te słowa w swym sercu. Przez 33 lata pozostawała „we krwi swego oczyszczenia”, aż pod Krzyżem ofiarowała Baranka, ofiarowała swego Syna Bogu Ojcu raz jeszcze, za nasze grzechy.

Oczywiście, że to On, Jezus jest naszym Zbawicielem. Tylko prawdziwy Bóg mógł ofiarować zapłatę satysfakcjonującą Jego świętość. W tym sensie właśnie … jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus, który wydał siebie samego na okup za wszystkich jako świadectwo we właściwym czasie. (1 Tm 2:5-6) Ale to rolą Maryi było Go ofiarować w świątyni. I Ona też ofiarowała Go raz jeszcze pod Krzyżem. Tak, jak powiedziała swoje „fiat”, gdy Gabriel oznajmił jej, że będzie Matką Zbawiciela, tak potwierdziła je po 33 latach rozważania słów Symeona pod Krzyżem.

Jan Paweł II, gdy ogłosił nowe tajemnice różańcowe, wybrał na jedną z nich właśnie Ofiarowanie. Mam nadzieję, że te moje uwagi i przemyślenia pomogą może nam w rozważaniach tego niezwykłego wydarzenia, jakim było ofiarowanie Pana Jezusa w Świątyni. A Tobie, Wikuniu, życzę wszystkiego dobrego w dniu Twoich urodzin, dużo zdrowia, Bożego błogosławieństwa i odkrycia tego planu, jaki Bóg dla Ciebie przeznaczył. Bo wiesz… Ja Ciebie też, 15 lat temu, ofiarowałem Bogu.

25/1/2005 Orędzie Maryi z Medjugorie 25-1-2005

Orędzie Maryi z 25. stycznia 2005:

"Drogie dzieci! W tym czasie łaski ponownie wzywam was do modlitwy. Dziatki, módlcie się o jedność chrześcijan, aby wszyscy byli jednym sercem. Jedność naprawdę zagości wśród was kiedy będziecie się modlili i przebaczali. Nie zapominajcie: miłość zwycięży jedynie kiedy się modlicie i wasze serce się otwiera. Dziękuję wam, że odpowie dzieliście na moje wezwanie."

Przesłanie Maryi jak zwykle podaje nam coś, co już znamy z Biblii, ale jakby nie zauważamy tego czasem. A Ona, jak najlepsza Matka, przypomina, łagodnie i z miłością. Oto te wersety Biblii, które mnie się nasunęły, po usłyszeniu wezwania Maryi:

Już nie jestem na świecie, ale oni są jeszcze na świecie, a Ja idę do Ciebie. Ojcze Święty, zachowaj ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, aby tak jak My stanowili jedno.[...] Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał. I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. (J 17;11,20-22)

Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone. (Łk 6,36-37))

Uważajcie, aby nikt nie odpłacał złem za złe, zawsze usiłujcie czynić dobrze sobie nawzajem i wobec wszystkich! Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie! W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was. Ducha nie gaście, proroctwa nie lekceważcie! Wszystko badajcie, a co szlachetne - zachowujcie! (1Tes 5, 15-21)

Oczywiście, że ja nie mogę powiedzieć, czy to te wersety Maryja miała na myśli. Ja tylko chciałem wskazać uwagę na fakt, że Jej przesłanie jest biblijne i zgodne z tym, czego naucza nas Kościół. Warto więc posłuchać, co nasza Matka do nas mówi, bo Ona chce nas tylko zaprowadzić do swego Syna.

24/1/2005 Wegetarianizm i Logika Aktywistów

Otrzymałem wpis do księgi gości o jakiegoś wegetarianina. Przytoczę go tu , bo myślę, że jest wart odpowiedzi:

”Czemu niektórzy ludzie w tym chrześcijanie tolerują zabijanie zwierząt, jedzą mięso i uważają że to jest ok? Z powodu tego: "czyńcie Ziemie sobie poddaną"? Czemu Jezus zezwolił na wejście demona w świnie? Co z nimi się potem stało wszyscy wiemy. Ludzie mają niezbywalne prawo do życie - zgadzam się. Ale czemu nie zwierzęta. Po co te krwawe ofiary, krew baranka, mazanie domów krwią . Obrzydliwośc i prymitywizm. To ma byc z nakazu Boga? Być może Bóg istnieje ale nie sądze by to On kazał czynić takie rzeczy.[...]”

Zawsze mnie irytowały osoby nie potrafiące myśleć logicznie. A wegetarianie są własnie takimi ludźmi. Mówię tu o aktywistach. Jeżeli prywatnie ktoś chce sobie stosować jakąś dietę, to jego sprawa. Ale niech nie mówi mnie, co ja mam jeść. A jeżeli do tego zaczyna mi wmawiać, co Bóg uważa, nie znając Jego Słowa, Biblii, to nic dziwnego, że mnie to irytuje. I jak nie rozumie znaczenia takich gestów, jak zaznaczenie drzwi domów krwią baranków, to może wartoby było najpierw poczytać na ten temat, zanim zacznie się nazywać to „obrzydliwością i prymitywizmem”.

Odpowiedziałem już mojemu gościowi w księdze gości, teraz przytoczę tutaj tę odpowiedź:

Zdziwiony, zaraz Ci odpowiem, tylko przełknę tego kotleta schabowego... Już. Nie wiem, czemu inni ludzie jedzą mięso. Ja jem dlatego, że jest smaczniejsze od trawy. Nawet ci, którzy są wegetarianami, jedzą kotlety sojowe, hamburgery warzywne i bezmięsne hot dogi, potwierdzając w ten sposób ten fakt. Dziecko, które nie jadłoby mięsa, będzie miało poważne problemy ze zdrowiem. W USA sądy skazywały już rodziców za znęcanie się nad dziećmi w taki sposób, że karmiły je tylko roślinkami. Dzieci miały duże problemy ze zdrowiem i nie rozwijały się prawidłowo.

Demony w świniach... Żydzi nie mogli jeść wieprzowiny, było to niezgodne z prawem. Dlaczego więc hodowali świnie? Mleka to nie daje, wełny też... Czyżby łamali prawo? Była to lekcja dana przez Jezusa, przypomnienie, że wieprzowina jest zakazana. Nawiasem mówiąc, gdyby wprowadzić Twoje przekonania w życie, skazalibyśmy biedne świnki na wymarcie. Może kilka ogrodów zoologicznych by miało po parce... ale co to za życie? Nawet dla świni? Nikt by ich nie hodował dla zabawy, a na wolności by nie przeżyły roku.

Niezbywalne prawo do życia dla zwierząt? Hehehe... a co zrobić z tymi zwierzątkami, co sałaty się nie chwycą? Te lwy, tygrysy, wilki, rekiny i inne sowy? Przecież one też zabijają, żeby przeżyć... albo musielibyśmy je wytępić, albo musimy się pogodzić z faktem, że jedne zwierzęta żyją dzięki innym zwierzętom.

A co Bóg na to wszystko? Zobaczmy:

Rdz 9,2-3: Wszelkie zaś zwierzę na ziemi i wszelkie ptactwo powietrzne niechaj się was boi i lęka. Wszystko, co się porusza na ziemi i wszystkie ryby morskie zostały oddane wam we władanie. Wszystko, co się porusza i żyje, jest przeznaczone dla was na pokarm, tak jak rośliny zielone, daję wam wszystko.

Wj 12,8: I tej samej nocy spożyją mięso pieczone w ogniu, spożyją je z chlebem niekwaszonym i gorzkimi ziołami.

Kpł 8,31: Potem powiedział Mojżesz do Aarona i do jego synów: Ugotujcie mięso przy wejściu do Namiotu Spotkania. Tam jedzcie je z chlebem, który jest w koszu ofiary wprowadzenia w czynności kapłańskie. Tak mi nakazano w słowach: Aaron i jego synowie będą je jedli.

Dz 11,7-10: Usłyszałem też głos, który mówił do mnie: "Zabijaj, Piotrze, i jedz!" Odpowiedziałem: "O nie, Panie, bo nigdy nie wziąłem do ust niczego skażonego lub nieczystego" Ale głos z nieba odezwał się po raz drugi: "Nie nazywaj nieczystym tego, co Bóg oczyścił".

Przykłady można mnożyć. Jak sam widzisz, zakaz zabijania zwierząt byłby nielogiczny, czy to patrząc na to w sposób naturalny, czy też przez pryzmat nakazów Pańskich. Co do znaczenia posiłku z Księgi Wyjścia i przyczyny oznaczenia drzwi krwią, przeczytaj tekst pt. „Czwarty Kielich”, pomoże Ci to zrozumieć. Zresztą sam pomyśl... jakby Bóg nie chciał, żebyśmy jedli zwierzęta, nie zrobiłby ich z mięsa ;). Pozdrawiam.

24/1/2005 Oko Boga

O Tobie mówi moje serce: Szukaj Jego oblicza! Szukam, o Panie, Twojego oblicza; swego oblicza nie zakrywaj przede mną, nie odpędzaj z gniewem swojego sługi! Ty jesteś moją pomocą, więc mnie nie odrzucaj i nie opuszczaj mnie, Boże, moje Zbawienie! (Ps 27,8-9) Bo wrogowie moi się cofają, padają, giną sprzed Twego oblicza. (Ps 9,4)

Mój przyjaciel, Mosze, przysłał mi zdjęcie zatytułowane „Oko Boga”. Mosze mieszka w Tel Avivie, nic dziwnego, że ma dostęp do takich fotografii. Wiadomo, że Bóg przygląda się z zainteresowaniem swemu pierworodnemu synowi spośród narodów świata. Tylko dlaczego to oko jest niebieskie? Czyżby rzeczywiście prawdą było to, w co wierzyłem od dziecka, że Bóg urodził się w Zakopanem, a nie w Betlejem? ;)



W rzeczywistości jest to zdjęcie Helix Nebula, a raczej kompozyt kilku fotografii zrobionych przez Hubble Space Telescope, teleskop orbitujący dookoła Ziemi i przez obserwatorium w Kitt Peak National Observatory koło Tucson w Arizonie. Tak być może za jakiś czas będzie wyglądało nasze słońce. W międzyczasie zamieściłem to zdjęcie, żeby nam wszystkim przypomnieć, że Oko Boga rzeczywiście na nas spoczywa, i nic się przed Nim nie ukryje. Dobrze, żebyśmy nigdy o tym nie zapominali.

Oryginalnie zdjęcie to było opublikowane jako „zdjęcie dnia” na stronie NASA. Nazwę „Oko Boga” nadali mu już inni, nie pochodzi ono od naukowców z NASA. Samo zdjęcie w lepszej rozdzielczości można znaleźć TUTAJ . Tam też można zobaczyć inne wspaniałe fotografie. Może nie są to już Boże Oczy, ale na pewno Jego cudowny wszechświat. A dla tych, którzy chcą zobaczyś prawdziwe Oko Boga to przypomnienie:

Bo Pan jest sprawiedliwy, kocha sprawiedliwość; ludzie prawi zobaczą Jego oblicze.(Ps 11,7)

24/1/2005 Druga rocznica stronki www.hiob.prv.pl

Dzisiaj mija druga rocznica istnienia strony www.hiob.prv.pl . Byłem w 2002 roku w Polsce podczas ostatniej pielgrzymki naszego Papieża i spotkało mnie tam tyle niesamowitych rzeczy, że dzieliłem się tymi przeżyciami ze wszystkimi znajomymi i nieznajomymi na czatach. A że było tego sporo, wpadłem na pomysł, żeby opisać swoje przygody i po prostu wysłać tym, którzy byliby zainteresowani. Przy okazji dołączałem do takiego listu kilka zdjęć. Miałem też jeszcze jeden tekst, napisany na spotkanie z osobami studiującymi Biblię. Miałem kiedyś zastąpić kogoś, kto te spotkania prowadził i przygotowałem tekst o Czwartym Kielichu. Ten tekst też posłałem paru osobom.

Dwa lata temu, siedząc na czacie jakiś facet, którego znałem tylko jako „wicus” zapytał, czemu nie zrobię sobie stronki, gdzie bym zamieścił te rzeczy. Ponieważ nie miałem pojęcia jak to się robi, on zaproponował mi, że się tym zajmie. Myślałem, że żartuje. Rożne rzeczy się gada na czatach. Ale po kilkunastu minutach wicus podał mi adres: www.hiob.prv.pl . Kliknąłem na niego i... otworzyła się moja własna stronka internetowa. Co prawda była ona bardziej wicusia, a raczej Radka, bo tak właśnie ten przyjaciel ma na imię, ale były na niej moje zdjęcia i moje teksty. Przez następny rok Radek zmieniał, poprawiał, dokładał nowe teksty, zajmował się tą stronką na każdą moją prośbę. W pierwszym roku odwiedziło ją 10 tysięcy osób. Można powiedzieć, że odnieśliśmy wraz z Radkiem pewien sukces.

Mnie zawsze zdumiewa zjawisko Internetu. Pamiętam, jak pierwszy raz usłyszałem w radiu, że ktoś wpadł na taki pomysł i w jakimś miasteczku w Colorado połączył wszystkie domy kablem i komputery zaczęły „rozmawiać ze sobą”. Tłumaczyli dalej, że kiedyś cały świat tak będzie powiązany i nie wychodząc z domu będzie można obejrzeć zbiory w Louvre, poczytać coś, co jest w bibliotece w Watykanie itd. Nie bardzo to sobie mogłem wtedy wyobrazić, ale ta wizja bardzo szybko zaczęła przybierać realną postać. Minęło kilka lat i coraz więcej ludzi miało komputery w domach, wszyscy też już się zaczęli łączyć przez te śmieszne adresy http://www... Potem się okazało, że już nie trzeba tego http pisać, teraz już nawet tych www nie trzeba… ale nie tak dawno ja nie mogłem się zorientować, gdzie te www się wpisuje. Ludzie już bywali w necie wybuchali śmiechem, gdy o to pytałem, myśląc, że żartuję.

Minęło znowu parę lat i dzięki Radkowi ja stałem się jednym z tych, którzy tworzą te strony www. Po roku przyszedł czas na to, żebym sam spróbował. Radek musiał się poświęcić pracy zawodowej i nie mógł już na każde moje zawołanie umieszczać nowych tekstów. Na portalu Alleluja.pl są gotowe szablony. Resztę instrukcji i rad udzieliła mi Inka i już mogłem dalej działać nie zawracając mu co parę dni głowy.

Sporo ludzi zaczęło odwiedzać obie te stronki. Nie wszyscy zapewne cokolwiek czytają. Część osób tak szybko wypada, jak tu wpadła. Niektóre przeczytają zdanie, lub dwa i też wychodzą. Ale wiem, że jest parę osób czytających wszystko, co napiszę. Osoby starsze i całkiem młode, zgadzające się ze mną i mające zupełnie przeciwne od moich wierzenia i przekonania. Wiele z nich wpisało się do księgi gości. Zresztą skatalogowałem niektóre wpisy do niej, osobno „laurki pochwalne”, osobno wpisy krytykujące moje poglądy. Katalog ten jest na samym dole, po lewej stronie. Za wszystkie te wpisy dziękuję. Są one dla mnie bardzo ważne. Co prawda nie zmienię pod ich wpływem ani stylu mojego pisania, ani tego, w co wierzę, ale wpisy te dały mi nie raz pomysł na felieton i dają mi dowód na to, że jednak ktoś te felietony czyta.

We wczorajszej ewangelii mogliśmy usłyszeć:

Gdy Jezus przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci: Szymona, zwanego Piotrem, i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi. Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim. A gdy poszedł stamtąd dalej, ujrzał innych dwóch braci, Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał. A oni natychmiast zostawili łódź i ojca i poszli za Nim.(Mt 4,18-22)

Bóg mógł powołać rybaków, poszli za Nim i głosili Jego Ewangelię, mógł też powołać kierowcę. Pisząc swoje świadectwo, tekst pod tytułem „Moja droga” napisałem: „Tak to pokrótce wygląda ta moja droga, która nie wiem kiedy się dokładnie zaczęła i nie wiem kiedy się skończy. Droga pielgrzyma, która tu, na ziemi trwa od naszych narodzin do śmierci.[…] Ja wierze, ze to dopiero początek drogi i co dzień dziękuję Mu za to, co zrobił z moim życiem i proszę o to, żebym usłyszał i zrozumiał, jaka jest Jego wola. Dzięki Ci, Panie.” Jestem przekonany, że Bóg stawia nam na drodze różnych ludzi i stawia nas na drodze innych osób w jakimś celu. To nie był przypadek, że spotkałem Radka na czacie dwa lata temu. A dzięki temu, że on zrobił mi stronkę na Internecie, ja dotarłem do wielu osób. Tak to łańcuch ludzi dobrej woli powoduje, że możemy wszyscy głosić Dobrą Nowinę. Inka pomogła mi w założeniu własnej stronki. Pani Ewa zamieszcza moje teksty z niej pochodzące, w czytelni portalu ANGELUS. Inne osoby, których czasem w ogóle nie znam, polecają ją swym znajomym. Czasem nawet w programach radiowych, jeżeli ktoś ma szczęście mieszkać w Elblągu. Dziękuję, Małgosiu-Perełko! Niesamowite, co można zrobić okazując odrobinę życzliwości, dobrej woli i oddania Panu i swym bliźnim.

Życie toczy się dalej. Co dzień poznaję nowych ludzi. Inni odchodzą w zapomnienie. Czasem żal, ale tak chyba musi być. Internet daje możliwości poznania bardzo wielu ludzi, a doba ciągle ma tylko 24 godziny. A do tego ja mam rodzinę i pracochłonny zawód. Muszę dokonywać jakiś wyborów. Zawsze mi jest przykro, jak nie mogę poświęcić wystarczającej ilości czasu przyjaciołom poznanym tutaj, ale cóż. Jak się nie da, to się nie da. Prawdziwi przyjaciele zrozumieją. Zawsze jednak staram się znaleźć czas na rozmowy o wierze. Taki jest cel tej mojej pisaniny. Uważam się za apologetę. Apologetyka to część teologii, mająca na celu wyjaśnianie wiary i podanie przyczyn dlaczego wierzymy. Samo słowo „apologia” pochodzi z 1. listu Św. Piotra, 3,15 :

Pana zaś Chrystusa miejcie w sercach za Świętego i bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest.

Właśnie słowo „obrona” to tłumaczenie greckiego „apologia”. Taki mam tu cel, obrona i tłumaczenie naszej wiary. Katolikom, chrześcijanom innych wyznań i osobom całkiem niewierzącym. W innym wczorajszym czytaniu Św. Paweł mówi:

Upominam was, bracia, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście byli zgodni, i by nie było wśród was rozłamów; byście byli jednego ducha i jednej myśli. Doniesiono mi bowiem o was, bracia moi, przez ludzi Chloe, że zdarzają się między wami spory. Myślę o tym, co każdy z was mówi: Ja jestem Pawła, a ja Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa. Czyż Chrystus jest podzielony? Czyż Paweł został za was ukrzyżowany? Czyż w imię Pawła zostaliście ochrzczeni? Nie posłał mnie Chrystus, abym chrzcił, lecz abym głosił Ewangelię, i to nie w mądrości słowa, by nie zniweczyć Chrystusowego krzyża. (1 Kor 1,10-13.17)

Taki jest i mój cel. Nie mogę się , rzecz jasna równać ze Świętym Pawłem, ale też nie tego ode mnie Bóg wymaga. Jedność chrześcijan bardzo mi leży na sercu. Modlił się o to Jezus, w 17. rozdziale Ewangelii Św. Jana, modlę się i ja. Ale zjednoczenie chrześcijan może nastąpić tylko wtedy, gdy wszyscy się zgodzimy doktrynalnie, wszyscy uznamy to samo za Prawdę. Prawdziwy ekumenizm to nie spotkanie w pół drogi, to wspólne dojście do jedynej Prawdy, którą jest Jezus. Większość rozbieżności między poszczególnymi odłamami chrześcijan wynika nie z faktycznych różnic, ale z niezrozumienia wzajemnego. Do tego nie pomaga fakt, że wielu katolików nie zna swej wiary. Wielu zakończyło naukę na etapie pierwszej komunii czy bierzmowania. Po latach wszystkiego można zapomnieć. Do tego katecheci jakże często uczą o Bogu, a nie uczą jak Go kochać. Sama wiedza nie wystarczy. Nigdy nie będziemy mieć w tym życiu większej wiedzy o Bogu, niż ma ją szatan, ale ta wiedza go nie zbawiła. Zabrakło mu miłości.

Gdybym więc mógł pokazać tę miłość do Boga i nauczyć o Nim, to cel mój osiągnąłem. Wiem, że nie będąc teologiem, czasem nie wyrażam się precyzyjnie. Pewnie nie brak tu jakiś nieścisłości czy nawet błędów. Ale przecież nie jest to stronka autorytatywna. Po takie odpowiedzi można się udać do Katechizmu i innych dokumentów Kościoła. Do czego serdecznie zachęcam. Ale czasem warto zobaczyć, że nie tylko katecheci, kapłani i teologowie mówią o Bogu. Nie tylko oni Go kochają. Że i zwykły robotnik może poznać wiarę, Biblię, naukę Kościoła i dzielić się tym z innymi. I choć wiem, że nie nawrócę nikogo swą pisaniną, to wiem też , że każdy z nas jest pielgrzymem. Nawrócenie to nie jest coś, co zazwyczaj zdarza się tak, jak to przydarzyło się Szawłowi w drodze do Damaszku. Najczęściej jest to długotrwały proces i wiele osób jest za to odpowiedzialnych. Nie jest to też coś, co się kończy. Ja się nawracam na nowo każdego dnia. Wszyscy upadamy, podnosimy się i potrzebujemy nawrócenia. Jeżeli moja stronka pomaga komuś w tej trudnej pielgrzymce, to spełnia swoje zadanie.

Od czasu powstania strony www.hiob.prv.pl do momentu, w którym piszę te słowa odwiedziło ją 27787 osób. Stronę www.polon.us od grudnia 2003 roku ponad 20 tysięcy. Dziękuję Wam wszystkim. Moja pielgrzymka się jeszcze nie skończyła i nie wiem, gdzie mnie Pan zaprowadzi. Ale dzisiaj dziękuję Mu za to, co zrobił do tej pory w moim życiu. Mam nadzieję, że i ta działalność będzie na Jego chwałę i że spotkamy się jeszcze nie raz na takich rocznych podsumowaniach. Bóg zapłać i Szczęść Boże Wam wszystkim!!!

21/1/2005 George W Bush jakiego nie znacie

Wczoraj nastąpiło zaprzysiężenie Georga W. Busha na prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki. Rozpoczął on swą drugą kadencję. Mimo, że nie wszystko, co Bush robi, rozumiem, niemniej jednak jest to mój prezydent. Głosowałem na niego. Zrobiłem wszystko, co mogłem, żeby inni też na niego oddali swe głosy.

Często wybieramy „mniejsze zło”, mając tylko dwóch kandydatów. Bardzo rzadko jakiś kandydat nam przypasuje w 100%. Ale ja nie miałem zbyt wielkich dylematów. Kerry, mimo, że mówił, że jest katolikiem, nie dzieli ze mną żadnych idei, wierzeń, poglądów i wartości. Nie ze wszystkim się zgadzam z Bushem, ale w porównaniu do Kerry’ego Bush jest niemalże ideałem. I przynajmniej w dziedzinie ochrony i godności ludzkiego życia poglądy Busha są bliskie moim i w wielu aspektach zgodne z nauczaniem Kościoła Katolickiego.

Gdy Clinton zakończył swą kadencję, ostatnią rzeczą, jaką podpisał, było uwolnienie grupy osób uwięzionych za różne przestępstwa. Przeważnie podatkowe, ale nie tylko. Jako prezydent mógł udzielić prawa łaski. Nie miał co prawda moralnego prawa tak uczynić, zwłaszcza, że uwolnił tylko bardzo bogate osoby. Takie, które mogły się mu odwdzięczyć. Ale skąd on miałby wiedzieć, co to jest moralne prawo? Przez osiem lat swej prezydentury udowadniał każdego dnia, że jedyne moralne kryteria, jakimi się kierował, była ochrona własnej skóry. A Clinton w porównaniu do Kerry’ego to niemalże osoba o poglądach prawicowo-konserwatywnych.

Dla porównania, George W. Bush, na zakończenie swej pierwszej kadencji, wydał rozporządzenie, które chcę tu w całości przytoczyć:

NARODOWY DZIEŃ ŚWIĘTOŚCI LUDZKIEGO ŻYCIA, 2005

BIAŁY DOM

Biuro Sekretarza Prasowego.

Deklaracja Niepodległości głosi, że wszyscy Amerykanie są wyposażeni przez Stworzyciela w niepozbywalne prawa do życia, wolności i poszukiwania szczęścia. Podczas Narodowego Dnia Świętości Ludzkiego Życia celebrujemy święty dar życia.

Jesteśmy odpowiedzialni w Ameryce za obronę życia niewinnych i bezsilnych. Nasz Naród zrobił wyraźny postęp w ostatnich latach w kierunku budowania kultury życia. W ubiegłym roku podpisałem ustawę o Nienarodzonych Ofiarach Przemocy 2004, która zezwala ukaranie osoby powodującej śmierć lub zranienie kobiety w ciąży skazaniem tej osoby za dwa oddzielne przestępstwa. Współpracowałem z członkami obu partii, aby zdelegalizować brutalną praktykę aborcji dzieci częściowo urodzonych i podpisałem ustawę chroniącą dzieci, które się urodziły żywe. (Chodzi o prawo dotyczące między innymi przypadków, w których jeżeli podczas nieudanego zabiegu aborcji urodzi się dziecko żywe, zabicie go byłoby morderstwem. Kerry głosował przeciwko wszystkim trzem ustawom- przyp. mój, Hiob) Współpracując z Kongresem moja Administracja powstrzymała finansowanie z pieniędzy podatników międzynarodowych programów promujących aborcję za granicą naszego kraju. Kontynuujemy promowanie programów uczących abstynencji seksualnej, programów adopcji, pomocy kobietom w ciąży będących w trudnej sytuacji i innych działań pomagających zabezpieczać ludzkie życie.

Moja Administracja pozostaje niezmiennie oddana przekonaniu o godności każdej istoty ludzkiej, każdego życia. Musimy przekonywać obywateli w całym kraju, do zmiany naszego społeczeństwa na bardziej sprawiedliwe i otwarte, w którym każde dziecko rodzi się w kochającej rodzinie i jest chronione przez prawo. Będziemy pracować z respektem i poszanowaniem zasad nad zmianą serc i umysłów, jednej osoby za drugą. Działając w ten sposób zbudujemy trwałą kulturę życia i bardziej łaskawe społeczeństwo.

DLATEGO TERAZ JA, GEORGE W. BUSH, Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki, z mocy i autorytetu danego mi przez Konstytucję i prawo Stanów Zjednoczonych, proklamuję niedzielę, 16. stycznia 2005. roku Narodowym Dniem Świętości Ludzkiego Życia. Wzywam wszystkich Amerykanów do uznania tego dnia przez odpowiednie ceremonie w naszych domach i miejscach modlitwy i do potwierdzenia naszego oddania dla respektowania życia i godności każdego ludzkiego istnienia.

Poświadczam to swym podpisem czternastego stycznia roku Pańskiego dwa tysiące piątego i dwieście dwudziestego dziewiątego roku niezależności Stanów Zjednoczonych Ameryki.

GEORGE W. BUSH

Oto prezydent, z którego człowiek może być dumny!!! To jest właśnie przyczyna, dla której chrześcijanie różnych denominacji zjednoczyli się, głosując na niego w ostatnich wyborach. Narodowy Dzień Świętości Ludzkiego Życia (National Sanctity of Human Life Day) Bush proklamował już po raz czwarty. Jakaż różnica między nim, a Clintonem, czy Kerry’m. Prezydent Bush jest dziwnym politykiem; człowiekiem, który nie tylko ma swe poglądy i wierzenia, oparte na nauce moralnej pochodzącej z Biblii, ale nie wstydzącym się o tym mówić. Bo wiara, która jest rzeczą prywatną, nie jest żadną wiarą. Albo nasze przekonania nas zmieniają, robią z nas innego człowieka, albo nie są one nic warte. Wszyscy możemy się uczyć od Busha odwagi i rozwagi. Nie rozwagi politycznej, bo takie rozporządzenia powodują, że politycznie nikt na nim nie zostawia suchej nitki, od liberalnej prasy i innych mass-mediów, po innych polityków, krytykujących go za wspominanie Boga. Ja mówię o rozwadze innej… bo to nie dziennikarzom i przywódcom zlaicyzowanej Europy pan Bush i każdy z nas, będzie się rozliczał, ale naszemu Zbawicielowi.

Wiem, że zostanę skrytykowany za tę pochwałę Busha. Przez niewielu jest on lubiany. Jest atakowany z lewej i prawej. Uważany, jakże niesprawiedliwie, za człowieka niedouczonego, naiwnego, niemalże za marionetkę w rękach jakiś tajemniczych lobbystów. Tym, co tak uważają polecam przeczytanie choćby jego biografii. A że krytyki te nadchodzą także z kraju, gdzie prezydent, były minister sportu w komunistycznym rządzie narzuconym Polsce przez obcy reżim, zanim Polska stała się demokratycznym krajem, człowiek, który nawet nie wiedział, że nie udało mu się zakończyć studiów, jest od lat najpopularniejszym politykiem, a w sprawach moralności zasłynął jedynie robieniem sobie kpin z cudownego gestu Papieża, całującego ziemię odwiedzanych krajów, to krytykami tymi w ogóle nie będę się przejmował. Każdy ma takiego prezydenta, na jakiego sobie zasłużył. Bo nikt inny już nikomu nie narzuca władzy, sami sobie ją wybieramy. My wybraliśmy wspaniałego chrześcijanina, mimo, że nie katolika, Wy macie to, co macie. A ja, jak już mówiłem, jestem bardzo dumny z jednego z tych panów. Bo mimo, że mam obywatelstwo i Polski i Stanów Zjednoczonych, to tylko jeden z nich jest moim prezydentem.

PS. Oryginalny tekst rozporządzenia Busha można znaleźć TUTAJ. Na pewno tekst ten można lepiej przetłumaczyć, ale oddałem chyba sens I ducha tego rozporządzenia.

Thursday, April 06, 2006

19/1/2005 Melchizedek

Dzisiejsze czytanie:

Jezus jest arcykapłanem na wieki na wzór Melchizedeka. Ten to Melchizedek, król Szalemu, kapłan Boga Najwyższego, wyszedł na spotkanie Abrahama, wracającego po rozgromieniu królów, i udzielił mu błogosławieństwa. Jemu Abraham także wydzielił dziesięcinę z całego /łupu/. Imię jego najpierw oznacza króla sprawiedliwości, a następnie także króla Szalemu, to jest Króla Pokoju. Bez ojca, bez matki, bez rodowodu, nie ma ani początku dni, ani też końca życia, upodobniony zaś do Syna Bożego, pozostaje kapłanem na zawsze. Jest to jeszcze bardziej oczywiste i wskutek tego, że na podobieństwo Melchizedeka występuje inny kapłan, który stał się takim nie według przepisu prawa cielesnego, ale według siły niezniszczalnego życia. Dane Mu jest bowiem takie świadectwo: Ty jesteś kapłanem na wieki na wzór Melchizedeka.(Hbr 7,1-3.15-17)

Kto to jest ten tajemniczy Melchizedek? Skąd się on wziął i czemu mu Abraham złożył dziesięcinę? I co to za ofiara z chleba i wina?

Abram, bo tak jeszcze wtedy nazywał się Abraham, odniósł właśnie zwycięstwo w potyczce mającej na celu odbicie swego bratanka Lota, mieszkańca Sodomy, który został uprowadzony wraz z całym dobytkiem do niewoli. Podczas powrotu do domu, wyszedł im na spotkanie ów Melchizedek, kapłan Boga Najwyższego i król Szalemu. Szalem to nic innego niż Jeruzalem, Jerozolima. Melchizedek, według niektórych tradycji nie tylko był królem, ale założycielem tego miasta. Pobłogosławił on Abrama tymi słowami: Niech będzie błogosławiony Abram przez Boga Najwyższego, Stwórcę nieba i ziemi! Niech będzie błogosławiony Bóg Najwyższy, który w twe ręce wydał twoich wrogów! (Rdz 14,19b-20a).

Scena ta ma wielkie znaczenie z kilku względów. Przede wszystkim ukazuje błogosławieństwo ojcowskie. Od początku historii ludzkości błogosławieństwo, które posiadał „syn Boży, Adam” przechodziło na jego potomków. Ideałem miało być błogosławieństwo pierworodnego syna. W praktyce jednak, z kilkoma wyjątkami, pierworodny syn swym zachowaniem, niewiernością i grzesznością pozbawiał się prawa do tego błogosławieństwa i przechodziło ono na innego potomka. Jest to między innymi wskazówka dla Narodu Wybranego, pierworodnego syna wśród wszystkich narodów, że można utracić Boże błogosławieństwo.

Pierworodnym synem Adama był Kain. Ten jednak nie tylko, że nie otrzymał ojcowskiego błogosławieństwa od ojca, z powodu zabójstwa swego brata, ale stał się ojcem odłamu ludzkości niewiernej jedynemu Bogu. Więcej o odwiecznym konflikcie między nimi napisałem w „Rozważaniach o Biblii”. Błogosławieństwo Adama przeszło na Seta.

W późniejszym epizodzie z Noem widzimy, że błogosławieństwo przechodzi na Sema. Znowu mija parę pokoleń i czytamy o powołaniu Abrama, żeby się udał do ziemi, którą mu przeznaczył Bóg. Scena z Melchizedekiem niejako wiąże nam te epizody. Dlaczego? Ponieważ według rabinistycznych tradycji i opinii niektórych Ojców Kościoła, Melchizedek i Sem, syn Noego, to jedna i ta sama osoba. Przed potopem ludzie żyli znacznie dłużej i według tej tradycji Sem-Melchizedek przeżył nawet Abrahama i zmarł w wieku 600 lat, jak Izaak miał lat 50. Jego błogosławieństwo ukazuje nam ciągłość, jaka przez wieki utrzymywała się, od czasów samego Adama.

Czytając rodowód Jezusa, jaki nam przedstawia Święty Łukasz, widzimy, że to są wszystko przodkowie naszego Zbawiciela. Dlatego ważne jest, żeby tą historię zrozumieć: Sam zaś Jezus rozpoczynając swoją działalność miał lat około trzydziestu. Był, jak mniemano, synem Józefa,[...] syna Abrahama,[...] syna Sema, syna Noego,[...] syna Seta, syna Adama, syna Bożego.(Łk 3).

Inny aspekt tego opisu, na który warto zwrócić uwagę to fakt ofiarowania chleba i wina. Wynika z niego, że właśnie ofiara w Kościele jest „autentycznie prawdziwa”. Oczywiście znaczenie jej jest jasne dopiero w świetle nauki Jezusa, mówiącej o tym, że chleb i wino są Jego Ciałem i Krwią. Ten opis ofiary składanej przez Melchizedeka jest archetypem tego, co nastąpiło później, ale być może w dokładnie tym samym miejscu. To jedyna ofiara mająca naprawdę jakiekolwiek znaczenie. Ofiary nakazane przez Mojżesza Izraelitom, z byków, baranów i kozłów, zostały ustanowione dopiero po incydencie ze złotym cielcem, podczas ucieczki z Egiptu, tylko jako środek wychowawczy mający na celu wyplenienie z ich serc wierzeń i bogów Egipcjan. Nie mogły one, w przeciwieństwie do ofiary „Kapłana na wzór Melchizedeka”, Jezusa, dać nam odkupienia za nasze grzechy.

Znaczący jest chyba też fakt, że Melchizedek był królem Szalemu. Dało to moralne prawo jego potomkom, Dawidowi i Salomonowi na wybranie tego miasta jako swej siedziby. I ponieważ Melchizedek był „kapłanem Najwyższego Boga”, naturalne jest to, że późniejsza Świątynia znajdowała się właśnie w tym mieście.

List do Hebrajczyków wskazuje na parę ciekawych podobieństw między Melchizedekiem a Jezusem: Imię jego najpierw oznacza króla sprawiedliwości, a następnie także króla Szalemu, to jest Króla Pokoju. Bez ojca, bez matki, bez rodowodu, nie ma ani początku dni, ani też końca życia, upodobniony zaś do Syna Bożego, pozostaje kapłanem na zawsze.

Jezus też jest Królem Pokoju, pozostaje Kapłanem na zawsze i prawdziwy Jego rodowód był ukryty przed współczesnymi:

Przecież my wiemy, skąd On pochodzi, natomiast gdy Mesjasz przyjdzie, nikt nie będzie wiedział, skąd jest. A Jezus, ucząc w świątyni, zawołał tymi słowami: I Mnie znacie, i wiecie, skąd jestem. Ja jednak nie przyszedłem sam od siebie; lecz prawdziwy jest Ten, który Mnie posłał, którego wy nie znacie. Ja Go znam, bo od Niego jestem i On Mnie posłał. (J 7, 27-29)

Albo raczej Jego rodowód nie tyle był ukryty, ile oni nie chcieli zaakceptować faktu, który jest dla nas tak oczywisty: Że Jezus jest prawdziwym Synem Bożym, Mesjaszem i Kapłanem na wzór Melchizedeka.

18/1/2005 32. Rocznica legalizacji aborcji w USA

Za kilka dni, 22. stycznia, będzie 32. rocznica legalizacji aborcji w Stanach Zjednoczonych. Legalizacja nastąpiła decyzją Sądu Najwyższego. Sprawa ta znana jest jako "Roe vs. Wade". System prawny w USA działa w taki sposób, że gdy sprawa, która trafi do sądu, na skutek kolejnych odwołań dotrze do Sądu Najwyższego, a ten wyda orzeczenie, to wynik tego orzeczenia staje się obowiązującym prawem. Teoretycznie SN może tylko orzekać o zgodności czegoś z konstytucją. W sprawie Roe vs. Wade dziewczyna będąca w ciąży zaskarżyła prawo zabraniające aborcji i SN przyznał jej rację, że zakaz ten jest niekonstytucyjny. Od tego czasu poszczególne stany nie mogą już same decydować o legalności aborcji. Stała się ona prawem kobiety, zagwarantowanym konstytucyjnie.

Norma McCorvey, osoba która występowała w tej sprawie jako "Jane Roe", była młodą kobietą, mieszkanką Teksasu, niezamężną i będącą w ciąży z trzecim dzieckiem. Jedno już oddała do adopcji i szukała możliwości aborcji, która wtedy była w Teksasie nielegalna. Norma spotkała się z prawniczką imieniem Sarah Weddington, pytając, czy ta nie wie, gdzie można nielegalnie usunąć ciążę, będącą wynikiem gwałtu. Sarah odrzekła, że nie wie, ale pójdą razem do sądu, walczyć o prawa kobiet. Obie panie nie całkiem były szczere. Norma nie zaszła w ciążę na skutek gwałtu, co sama dużo później przyznała. Sarah wiedziała, gdzie się nielegalnie udaje, aby usunąć niechciane dziecko, bo to już uczyniła. Ale jej celem nie była pomoc Normie, ale polityczna rozgrywka. Potrzebowała kogoś takiego jak Norma, żeby z jej sprawą dojść aż do Sądu Najwyższego i zmienić prawo Stanów Zjednoczonych.

Jest to dość powszechna praktyka w USA, gdzie sądy są znacznie bardziej liberalne, niż kongres. Sędziowie Sądu Najwyższego są mianowani, nie wybierani i nominacja ta jest na całe życie. Są nie do ruszenia. Celem tego prawa jest spowodowanie, żeby nie ulegali żadnym naciskom. Niestety praktyka okazała się taka, że wykorzystują oni swe uprzywilejowane stanowisko do przeprowadzania swoich politycznych rozgrywek.

Żeby wykazać lepiej co mam na myśli, zacytuję jedno zdanie z uzasadnienia legalizacji aborcji. Sama decyzja oparta jest na wcześniejszej decyzji tego Sądu, legalizującej prawo do stosowania środków antykoncepcyjnych. Prawo to wynika z "prawa do prywatności", której sędziowie się dopatrzyli w konstytucji Stanów Zjednoczonych. Tyle tylko, że tam czegoś takiego nie ma. Nie ma też m.in. rozdzielności państwa i kościoła. Nie ma wielu rzeczy, które "widzą" sędziowie. Nic dziwnego, że przez lata wiele rzeczy jest raz legalnych, a raz nie, w zależności od aktualnych poglądów panów sędziów Sądu Najwyższego.

Tak było z niewolnictwem, z prawami kobiet czy Murzynów do głosowania, z prawem do odmawiania modlitw w szkołach. Nie zrozumcie mnie źle. Ja nie sądzę, że kobiety nie powinny mieć praw wyborczych. Ale tego typu prawa ustalać powinien kongres. Sądy nie są od tworzenia prawa, ale od orzekania, jak prawo stosować i czy ustawodawstwo jest zgodne z konstytucją. Zapewne prawo Murzynów do głosowania jest zgodne z duchem Konstytucji, ale ten sam Sąd Najwyższy nie widział tego prawa przez lata. Potem zmienił zdanie. Nic dziwnego, że wielu z nas tutaj uważa, że oni używają konstytucji tylko jako pretekstu do swej radosnej twórczości.

Zdanie uzasadniające prawo do aborcji, wynikające z prawa do prywatności brzmi tak: "The foregoing cases suggest that specific guarantees in the Bill of Rights have penumbras, formed by emanations from those guarantees that help give them life and substance." Co znaczy mniej więcej tyle: "Powyższe sprawy (precedensy sądowe) sugerują, że specyficzne gwarancje w Konstytucji mają półcienie, uformowane przez opary unoszące się z tych gwarancji, które pomagają dać im życie i treść." Hmmm. Takie coś mógł napisać tylko prawnik. Prawo do zabijania dzieci wynika z oparów unoszących się z półcieni. Czy też odwrotnie. Ale w taki sposób interpretując konstytucję, można się w niej dopatrzyć każdego prawa. Czyli spowodować, że staje się ona niewarta papieru, na którym została napisana.

Norma McCorvey powiedziała w 1995 roku w wywiadzie radiowym: "Jestem "pro life". Myślę, że zawsze byłam "pro life", tylko, że nie zdawałam sobie z tego sprawy. Uważam, że aborcja jest złem. Uważam, że moja rola w sprawie Roe vs. Wade była złem. Dlatego teraz moje stanowisko jest za obroną życia." (Wywiad dla radia WBAP w Dallas, 8.października 1995.)
Norma została chrześcijanką, jest członkiem Kościoła Katolickiego i aktywną działaczką ruchu mającego na celu zdelegalizowanie aborcji w Stanach. Zanim została chrześcijanką, usiłowała parokrotnie popełnić samobójstwo, nie mogąc sobie wybaczyć, że wzięła aktywny udział w procesie legalizacji aborcji. Norma nigdy nie miała aborcji, urodziła dziecko, zanim sprawa doszła do Sądu Najwyższego i zostało one oddane do adopcji. Także druga osoba, która była wykorzystana do obalenia prawa zabraniającego aborcji, Sandra Cano, z procesu Doe vs. Bolton, mającego na celu obalenie zakazu aborcji w Georgii, jest teraz "pro life" i także urodziła swoje dziecko.

Kilkanaście dni temu kardynał Kolonii, Joachim Meisner, porównał aborcję do holocaustu. Swym oświadczeniem spowodował bardzo ostrą reakcję ze strony przewodniczącego Centralnej Rady Żydów w Niemczech (Central Council for Jews in Germany), Paula Spiegla. Spiegel powiedział, że kardynał swym oświadczeniem znieważył miliony ofiar holocaustu. Powiedział też, że "nie może w żaden sposób zrozumieć, jak ktokolwiek może porównywać eutanazję i aborcję do zbrodni Nazistów". To, co powiedział Paul Spiegel to zupełna brednia. To takie odzywki powodują, że niektórzy ludzie wydają swe negatywne opinie o Żydach. Ja, jak wszyscy ci, co czytają moje felietoniki doskonale wiedzą, jestem jak najdalszy od antysemityzmu. Uważam antysemityzm za jeden z najgorszych grzechów. Nie może dla tego uczucia być miejsca w sercu chrześcijanina. Bez zrozumienia i pokochania historii narodu wybranego nie można zrozumieć i pokochać ani Jezusa ani chrześcijaństwa. On sam, Jego Matka, wszyscy apostołowie- to Żydzi. Nasz religia jest wypełnieniem religii Żydów. Są oni naszymi starszymi braćmi w wierze. Ale to stwierdzenie Spiegla nie ma nic wspólnego z logiką, ani z szacunkiem dla narodu Żydowskiego, czy w ogóle z prawdą historyczną. Prawda natomiast jest taka, że holocaust nie jest słowem, które oryginalnie znaczyło męczeństwo Żydów podczas II Wojny Światowej. Słowo to oznacza ofiarę całopalną. Znaczenie jego jako ilustracji procesu eksterminacji narodu Żydowskiego jest w tym sensie drugorzędne. Ale jeżeli możemy je zastosować do tragedii tego narodu, z pewnością możemy je zastosować do tragedii dzieci nienarodzonych.

Według statystyk Żydowskich, podczas II wojny Światowej zginęło 6 milionów Żydów. To około jednej trzeciej całego narodu. Sama liczba zresztą nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Nie chodzi o statystyki, tragedia tego narodu polegała na tym, że w pewnych regionach świata, będących pod zarządem władz nazistowskich, sam fakt bycia Żydem był wystarczającym powodem, by otrzymać wyrok śmierci. Poza może Romami, Cyganami, żaden inny naród nie był tak traktowany. Ale w tragicznej historii Izraelitów nie brak przykładów podobnie tragicznych wydarzeń. Czy to będą czasy podbojów przez Medopersów i Asyryjczyków, czy pogrom Żydów przez Rzymian i zburzenie Świątyni w 70. roku, czy też wcześniejsze wydarzenia z XX wieku, jak na przykład zamordowanie, według artykułu w „The American Hebrew” , 6 milionów Żydów na Ukrainie w 1919 roku. Artykuł ten, nawiasem mówiąc, używa także słowa „holocaust” opisując tę tragedię.

Patrząc w tym kontekście użycie słowa „holocaust” mówiąc o tragedii aborcji jest jak najbardziej uzasadnione. W Stanach zjednoczonych, gdzie zabito około 48 milionów dzieci od jej zalegalizowania, zabito właśnie około jednej trzeciej dzieci, oczekujących na swe urodzenie. Spośród Murzynów jest to jeszcze większy procent populacji, bo stosunkowo częściej wśród nich dokonuje się tego okrutnego zabiegu. Największy wykonawca aborcji w USA, organizacja o nazwie Planned Parenthood, celowo umieszczał swe młyny aborcyjne w okolicach zamieszkiwanych przez mniejszości narodowe i ludność kolorową. Wynika to z faktu, że założycielka tej organizacji, Margaret Sanger, była rasistką i sympatyczką nazizmu. Odwiedzała nazistowskie Niemcy w celu wymiany doświadczeń. Uważała Murzynów i kolorowych przybyszów z Południowej Ameryki za "ludzkie chwasty", uważała, że powinno się ludzi innych, niż biali protestanci separować w obozach pracy, albo sterylizować. Planned Parenthood jest tak dumny ze swojej założycielki, że coroczną nagrodę, jaką przyznają osobom zasłużonym dla ich organizacji nazwali "Margaret Sanger Award". Alan Guttmacher, który został po Margaret Sanger prezydentem tej organizacji, powiedział, że on "podąża wydeptaną przecinką, którą Margaret Sanger wycięła dla nas". Faye Wattleton, która przewodniczyła tej organizacji do 1992 roku, powiedziała, że jest dumna z tego, że zmierza po śladach Margaret Sanger. Największa klinika aborcyjna w USA, na ulicy Bleeker 26 na Manhattanie w Nowym Jorku nazywa się „Margaret Sanger Clinic”. Tragiczne jest to, że tacy ludzie, jak Paul Spiegel z uporem i energią godną lepszej sprawy atakują Kościół, jednocząc się z organizacjami takimi, jak Planned Parenthood, której założycielka miała aktywny udział w radzeniu nazistom jak eksterminować naród Żydowski.

Nic dziwnego, znając ten kontekst, że drugim głosem, domagającym się przeprosin od Kardynała Meisnera był głos Claudii Roth, współprzewodniczącej Partii Zielonych. Ten głos nie dziwi, znając program i cele tej partii. Drzewa i zwierzęta powinny mieć większe prawa, według nich, niż ludzie. A zwłaszcza ci, co się jeszcze nie narodzili. Bo ludzie nie mają żadnej godności, to tylko zjadacze pożywienia i producenci śmieci.

Kardynał Meisner powiedział, że żałuje, że użył takiego porównania. Powiedział, że nigdy nie użyłby takiego sformułowania, gdyby wiedział, że będzie ono użyte do takiej manipulacji. Kardynał Meisner jednak nie zrobił nic złego, nazywając aborcję holocaustem. Aborcja jest złem co najmniej tak obrzydliwym, jak eksterminacja Żydów. A w praktyce jeszcze gorszym, bo złem wyrządzanym najniewinniejszym, najsłabszym i przebywającym w miejscu, które powinno być najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Co gorsze, jest złem wyrządzanym przez osoby, które powinny stać na straży tego życia, bronić go jak lwice. Tragiczne i bardzo smutne. Może kardynał nie chciał urazić innych, nie wiem. Ale w tym przypadku nie dało to nam, wiernym, dobrego sygnału. Pokazało nam, że nie warto walczyć o nienarodzone dzieci, bo możemy obrazić czyjeś uczucia. I będziemy musieli potem przepraszać. Ja nie raz już pisałem tu, że nie przez rozwadnianie chrześcijaństwa podbiło ono świat, ale przez krew męczenników oddających swe życie za Prawdę. Prawdę, która wcale nie była popularna i która powodowała protesty wielu. Jezus powiedział:

Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. (Mt 10,34-39)

Nie bądźmy tacy pokorni i ulegli tam, gdzie nie trzeba. Brońmy Prawdy i nie dajmy się zwariować z "polityczną poprawnością". Nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu. Nazywajmy zło złem, bez względu na to, czy to się wszystkim naokoło podoba, czy nie. Inaczej nasze chrześcijaństwo nie jest warte funta kłaków.

Do naszej wyobraźni najbardziej docierają wizualne wyobrażenia. To zdjęcia z obozów śmierci są najlepszą odpowiedzią na zarzuty tych, którzy twierdzą, że nie istniały obozy śmierci. Mnie na cale życie utkwiły zdjęcia, jakie jako dziecko widziałem w muzeum obozu Auschwitz w Oświęcimiu. Tragedia, jaką przeszli tam ludzie, Żydzi i członkowie innych narodowości, jest wprost nie do opisania. Dlatego też zamieszczam TUTAJ link do strony, pokazującej zdjęcia zmarłych dzieci, zabitych w łonie matek. Zdjęcia są drastyczne, uprzedzam. Uprzedzam też, że każdy, kto uważa, że kobieta ma prawo robić ze swoim brzuchem to, na co ma ochotą, może po zobaczeniu tych zdjęć, zmienić zdanie. Mam nadzieję, że tak się stanie. Ale pewne jest, że każdy te zdjęcia powinien zobaczyć.

Kilka lat temu światową prasę obiegły zdjęcia focząt zabijanych przed narodzeniem, w celu zdobycia pewnego rodzaju futra. Cały świat był oburzony. Zdjęcia krwawych śladów na śniegu tak przemawiały do wyobraźni, że ustanowiono powszechny zakaz sprzedaży i handlu takimi foczymi skórkami. Warto więc, myślę, zobaczyć, jak wyglądają dzieci zabite. Skoro stać nas na zjednoczenie się w celu uratowania małych focząt, dlaczego aborcja nas nie jednoczy? Czy dlatego, że używamy eufemizmów typu "prawa kobiety" i "usunięcie ciąży". To nie ciążę usuwamy, usuwamy dziecko. I żadna kobieta, a zwłaszcza matka, nie ma, nie może mieć prawa do zabicia tego, co powinna kochać i chronić i żywić. Może więc te zdjęcia zmienią zdanie niektórych z nas. Przecież nie jesteśmy potworami, jak poznamy prawdę, będziemy wszyscy bronić naszych najsłabszych. I niech nas Bóg ma w swojej opiece!!!