Żył w ziemi US człowiek imieniem Hiob. (Księga Hioba 1,1a)

To mówi Pan: "Jeśli powiem bezbożnemu: Z pewnością umrzesz, a ty go nie upomnisz, aby go odwieść od jego bezbożnej drogi i ocalić mu życie, to bezbożny ów umrze z powodu swego grzechu, natomiast Ja ciebie uczynię odpowiedzialnym za jego krew."(Ez 3,18)

Pana zaś Chrystusa miejcie w sercach za Świętego i bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest. (1 P 3,15)

My Photo
Name:
Location: Charlotte, NC, USA, Poland

Jestem truckerem, który spotkał na swej drodze Boga i nie może o tym przestać mówić. Zapraszam na swoje forum, www.katolik.us

Friday, March 31, 2006

26/7/2004 Lipcowe orędzie Maryi z Medjugorie

Orędzie Matki Bożej z Medjugorie z 25. lipca:

"Drogie dzieci! Ponownie was wzywam: bądźcie otwarci na moje orędzia. Dziatki, pragnę was wszystkich przybliżyć do mego Syna Jezusa, dlatego módlcie się i poście. Szczególnie wzywam was, abyście się modlili w moich intencjach, tak abym mogła was ofiarować mojemu Synowi Jezusowi, a On przemieni i otworzy wasze serca na miłość. Jeśli w waszym sercu będzie miłość – zapanuje w was pokój. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Miesiąc temu Maryja także prosiła o modlitwę i dziękowała za nią. Powiedziała: Orędzie 25. czerwca 2004r.

„Drogie dzieci! Również dziś radość gości w moim sercu. Pragnę wam podziękować za to, co czynicie bym urzeczywistniła mój plan. Każdy z was jest ważny, dlatego dziatki, módlcie się i radujcie się ze mną z powodu każdego serca, które się nawróciło i stało się narzędziem pokoju na świecie. Dziatki, grupy modlitewne są mocne, tak że poprzez nie można zobaczyć, że Duch Święty działa na świecie. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Przy okazji chciałbym przypomnieć, że modlitwa i post to są dwa z "kamieni do walki z szatanem", które nam Maryja dała, a raczej o których posiadaniu przypomina nam od ponad dwudziestu lat w swych przesłaniach. Poza tym Maryja szczególnie nas prosi o częstą spowiedź, co najmniej comiesięczną, o częste przystępowanie do Eucharystii i o czytanie Pisma Świętego.

Post, według Maryi, najlepszy jest o chlebie i wodzie i Maryja prosi o post w każdą środę i piątek. Natomiast jeżeli chodzi o modlitwę, to prosi Ona o codzienne odmawianie całego różańca. Ale czy to będzie post, czy modlitwa, czy inne rzeczy, muszą one pochodzić z serca. Większą wartość ma odmówienie rozważne, powolne i pochodzące z serca jednego "Ojcze nasz", czy "Zdrowaś Maryjo" z zastanawianiem się nad znaczeniem każdego słowa modlitwy niż bezmyślne wyklepanie dziesięciu różańców.

Czy to znaczy, że odmówienie różańca, podczas którego, mimo naszych najszczerszych chęci, myśli nam uciekają w bok, do rzeczy, które nas w danym dniu niepokoją, czy cieszą, nie ma wartości? Mam nadzieję, że nie!!! Mnie się jeszcze nigdy nie udało odmówić "dobrego" różańca, zawsze mnie coś rozprasza. Ja jestem w ogóle dość roztargnioną osobą i mam poważne problemy nad skupieniem się przez więcej niż kilka chwil. Ale mam taką nadzieję, że Bóg oceni moje intencje. Nawet jak z praktyką jest gorzej, intencją moją nie jest odklepanie różańca, ale odmówienie go w skupieniu, z rozmyślaniami o wszystkich tajemnicach.

Każdy człowiek jest inny, unikalny. Każdy ma inne dary i talenty. Jeżeli jednej osobie skupić się trudno, a dla drugiej to naturalny stan, to Bóg nie będzie ich porównywał ze sobą, ale z tym, co od Niego otrzymały. Sam Jezus nas uczy:

" Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą."(Łk 12,48b)

Jeżeli dobrze rozumiem ten tekst, to każdy z nas będzie rozliczony według tego, co otrzymał od Boga, a nie będzie porównywany do swych braci. Podobnie z postem. Jednej osobie przychodzi to bez trudności, druga zmaga się nad siły. Ja sam piję w postne dni herbatę, bo mam niskie ciśnienie i zasypiam na stojąco bez mojej codziennej dawki kofeiny. Poza tym ś.p. ojciec Slavko Barbarić gdy był w Polsce, powiedział: Wy, Polacy, tak lubicie herbatę, że możecie pościć o chlebie i herbacie" :).

Nie mniej jednak faktem jest też, że niemalże każdy z nas ma jakieś usprawiedliwienie przed sobą dlaczego nie pościmy. A przecież się da. Nawet moja własna teściowa, która już nie jest nastolatką, spróbowała i dwa razy w tygodniu pości, jedząc tylko chleb. I zapewniam Was wszystkich, że jak ona mogła tak się Bogu i Maryi ofiarować, to każdy z nas, młodych i zdrowych, też może.

A co z tymi spośród nas, którzy nie są tacy zdrowi? Cóż, osoby chore i cierpiące mają już co ofiarować Bogu. On sam wybrał, lub dopuścił sposób ich ofiary. Więc ofiarujcie Mu swe codzienne cierpienia i krzyże. Ja tu się zwracam głownie do takich, jak ja. Którzy mają "latwo". Którzy są zdrowi i którym Bóg zaoszczędził cierpień. Te osoby mogą i powinny dobrowolnie Bogu jakieś samoumartwienie ofiarować.

Czy to znaczy, że zdrowie jest jakąś wadą? Na pewno nie. Ale cierpienie ma wartość zbawczą. A wszyscy jesteśmy członkami jednego Kościoła, jednego Ciała Jezusa i możemy, powinniśmy z Nim się połączyć w Jego cierpieniu dla zbawienia wszystkich naszych braci i sióstr na całym świecie.

Św. Paweł nas uczy: Rz 8: 17. Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa, skoro wspólnie z Nim cierpimy po to, by też wspólnie mieć udział w chwale. 18. Sądzę bowiem, że cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić.

Więc może powinniśmy skończyć z tymi usprawiedliwieniami i może rzeczywiście byśmy spróbowali?

Dla tych, którzy nie rozumieją, dlaczego powinniśmy pościć, polecam tekst pod tytułem "Dlaczego pościmy?", który napisałem w tamtym roku z okazji Adwentu.

O Medjugorie i o orędziach więcej można znaleźć na oficjalnej stronie tego miejsca, klikając TUTAJ. Pozdrawiam.

13/7/2004 O Inkwizycji raz jeszcze

Dawno nie zamieściłem nic nowego na tej stronie, serwer nie funkcjonował jakiś czas, i czas to coś, czego i mnie brakowało. Ale dziś usunąłem długaśny wpis do tej księgi udowadniający, że Inkwizycja była potworną rzeczą i mówiący, że Watykan mówi to samo w jakimś 800-stronicowym dokumencie. Fakt ten sprowokował mnie do zmobilizowania się i napisania czegoś na ten temat. A raczej do zachęcenia do przeczytania tekstu o Inkwizycji, który już od dawna jest na siostrzanej stronce, na „Hiobie”.

Mój tekst o Inkwizycji nie ma za zadanie pokazać, że Inkwizycja była największym błogosławieństwem, jakie spotkało ludzkość w jej historii, ale pokazać, że na tle ówczesnych czasów, zwyczajów, surowości prawa, nie była wcale instytucją gorszą, czy bardziej krwawą, niż inne instytucje. Czy to znaczy, że mamy ją pochwalić za wszystko, co dokonała? Na pewno nie. I dlatego papież przepraszał za jej grzechy. Ale zrobiła też wiele dobrego, o czym nikt już nie pamięta. Nie powinniśmy oskarżać ją o wszelkie zło, także to, za które nie jest ona odpowiedzialna. Tymczasem współcześni pseudohistorycy mnożą jej ofiary i bezkrytycznie jednostronnie oceniają jej działalność, jako jednoznacznie negatywną. A przeciętny człowiek oskarża ją nawet o zbrodnie, z którymi nic nie ma ona wspólnego, jak choćby palenie czarownic.

Zapraszam jeszcze raz do uważnego przeczytania tekstu o Inkwizycji. Oto LINK do INKWIZYCJI ,wystarczy tu kliknąć. I do zastanowienia się nad nim. Można też odwiedzić stronkę HIOB.US i kliknąć na słówko "Inkwizycja" Zapraszam.

17/6/2004 Czy chrześcijanin powinien być tolerancyjny?

Prawie każdy odpowie na to: Tak!!! Oczywiście. Ale czy na pewno? Czy tolerancja jest zaletą? I jak daleko powinna ona sięgać? A czy powinniśmy być konformistami? Tu już większość z nas przyzna, że nie. A przecież nie ma zbyt wielkiej różnicy między tymi dwoma postawami. Konformizm nie jest wcale tak daleki od tolerancji. To właśnie nonkonformiści nie mogą tolerować poglądów odmiennych od swoich. Nie dlatego, że są złymi ludźmi, ale dlatego, że w coś wierzą. Zdumiewające jest, że to właśnie wśród młodych ludzi można spotkać najwięcej nonkonformistów. Osób gotowych walczyć o swe przekonania. I równocześnie większość młodych uważa się za tolerancyjnych. Tolerancję uważają za jedną z cech, o którą warto walczyć. Szkoda tylko, że nie widzą nielogiczności takiego myślenia.

Napisałem dłuższy felieton na temat tolerancji. Można kliknąć TUTAJ, żeby go przeczytać, albo na link po lewej stronie, ten mówiący: „Dlaczego jestem nietolerancyjny?” I ciekawy jestem Waszego zdania. Teraz i po przeczytaniu moich argumentów. Napiszcie do mnie albo zostawcie ślad w Księdze Gości. Dziękuję.

10/6/2004 Corpus Christi

Pisałem w poprzednim felietoniku o soli i światłości. We wczorajszym czytaniu Ewangelii był właśnie ten fragment:
(Mt 5,13-16) Jezus powiedział do swoich uczniów: Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie.

Aspekt, który poruszyłem, jest nam raczej znany. Wszyscy rozumiemy, przynajmniej teoretycznie, jakie znaczenie mają te słowa Jezusa. Powinniśmy prowadzić takie życie, żeby inni patrząc na nas widzieli, że jesteśmy chrześcijanami. Żeby nasza „słoność” powodowała u innych pragnienie. Pragnienie dowiedzenia się, co powoduje to, że tak się zachowujemy. Nasze życie powinno być jak latarnia morska w ciemnościach wskazująca innym bezpieczny kierunek w ich drodze do przystani, którą będzie nasze wieczne zbawienie.

Wczoraj jednak ksiądz zwrócił mi uwagę na inny aspekt tych słów Jezusa. Mianowicie na to, że za dużo soli powoduje, że potrawy nie da się zjeść. Za dużo światła powoduje tylko oślepienie. Dlatego właśnie potrzebny nam jest Kościół. Wielu chrześcijan, którzy opuścili Kościół, związali się z innymi grupami, sektami czy organizacjami, zostali oślepieni przez swoją interpretacją. Zasolili tak, że aż czasem nie można już przełknąć ich teologii, ich interpretacji. Jest w tej chwili podobno 38 tys. różnych denominacji. 38 tys. różnych interpretacji tego, czego nauczał Jezus. A tylko jedna prawdziwa. Ciekawe, czyja?

Kościół Powszechny obchodzi teraz Święto Bożego Ciała. Ewangelia Świętego Jana w rozdziale 6. uczy nas, że spożywanie Ciała i Krwi Jezusa jest nam niezbędne do uzyskania zbawienia. Uczy, że Ciało Jezusa i Jego Krew są prawdziwym pokarmem i prawdziwym napojem. Tak to rozumieli Żydzi współcześni Jezusowi i tak to rozumiał Kościół przez 2000 lat. Ale Żydzi wiedzieli też, że spożywanie krwi pociąga za sobą skutek wykluczenia z synagogi. Gdy mieli zadecydować, czy iść za Jezusem, czy też zostać w synagodze, większość nich wybrała to drugie. Tysiące uczniów zdobytych podczas rozmnożenia chleba opuściło Jezusa, nie rozumiejąc, w jaki sposób mają spożywać Jego Ciało. Tylko garstka uczniów została, zawierzając Mu. Dopiero podczas paschalnej Ostatniej Wieczerzy zrozumieli, w jaki sposób mogą spożywać Jego Ciało.

Fundamentaliści chrześcijańscy, baptyści i członkowie wielu innych współczesnych sekt chrześcijańskich wybrali podobną drogę. Mówiąc, że nie odrzucają Jezusa, de facto postępują tak jak ci Żydzi, którzy odeszli od Niego po usłyszeniu nauki o konieczności spożycia Jego Ciała. Co jest tym bardziej zastanawiające, że często interpretują oni Biblię tak dosłownie, że wierzą, że świat został stworzony 6 tysięcy lat temu w sześć 24-godzinnych dni. Zdumiewające, że jedyne miejsce, gdzie upierają się oni przy przenośnej i symbolicznej interpretacji w całej Biblii jest szósty rozdział Ewangelii Świętego Jana. Aż się prosi tutaj, żeby zacytować „trzy szóstki” z tej Ewangelii: Jn 6,66:
Odtąd wielu uczniów Jego odeszło i już z Nim nie chodziło.

Znak bestii? Apokalipsa nam mówi:
Ap 13,18:
Tu jest [potrzebna] mądrość. Kto ma rozum, niech liczbę Bestii przeliczy: liczba ta bowiem człowieka. A liczba jego: sześćset sześćdziesiąt sześć.

Był to, rzecz Jasna, teologiczny żart. Ale to właśnie w szóstym rozdziale Jan Ewangelista wspomina, że Judasz zdradzi Jezusa (J 6, 70-71) i właśnie podczas Ostatniej Wieczerzy diabeł nakłonił serce Judasza, aby wydał Jezusa (J13,2). To właśnie najbardziej szatanowi zależy na tym, żebyśmy nie uwierzyli, że Jezus jest faktycznie i prawdziwie obecny w Najświętszym Sakramencie. Tak, jak mu zależy na tym, żeby chrześcijaństwo było rozbite. Inaczej "świat mógłby uwierzyć":
Jn 17,21:
aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał.

Na koniec jeszcze jedna uwaga. W większości przypadków w Polsce przyjmujemy podczas mszy tylko konsekrowaną hostię, ale nie powinno nas to niepokoić. Nie przyjmujemy bowiem zwłok Pana Jezusa, ale Jego samego, żywego i zmartwychwstałego. Jest on obecny w konsekrowanej hostii cały, a więc także i Krew. I nawet możecie na następnej mszy zwrócić uwagę, że kapłan wrzuca do kielicha z Krwią Zbawiciela kawałeczek hostii, symbolizując w ten sposób to, że w Eucharystii jest Jezus żywy, zmartwychwstały, Ciało i Krew, Dusza i Bóstwo naszego Pana, Jezusa Chrystusa.

Zapraszam też do przeczytania rozważań o Czwartym Kielichu, mojego pierwszego eseju apologetycznego, od którego zaczęła sie cała ta moja pisanina.

9/6/2004 Dresiarze, studenci i dobrzy chrześcijanie.

Parę dni temu mój przyjaciel z Lublina podsunął mi artykuł o tragicznym wydarzeniu które odbyło się w jego okolicy. Zasugerował mi, żebym coś napisał o tym. Nie bardzo mi się ten pomysł podobał, ponieważ czyn ten jest tak okropny, tak jednoznacznie negatywny, że każdy komentarz na jego temat będzie banałem i truizmem. Zacząłem jednak czytać komentarze czytelników pod tym artykułem i to te komentarze skłoniły mnie do refleksji.
Są one tak pełne jadu i nienawiści, że aż mnie to zastanowiło. Rozumiem oburzenie czytelników czynem dresiaszy. Nie bronię tu tych zezwierzęconych morderców i uważam, że powinni ponieść zasłużoną karę. Święty Paweł wyraźnie pisze:
„Rz 13:3-4 3. Albowiem rządzący nie są postrachem dla uczynku dobrego, ale dla złego. A chcesz nie bać się władzy? Czyń dobrze, a otrzymasz od niej pochwałę. 4. Jest ona bowiem dla ciebie narzędziem Boga, [prowadzącym] ku dobremu. Jeżeli jednak czynisz źle, lękaj się, bo nie na próżno nosi miecz. Jest bowiem narzędziem Boga do wymierzenia sprawiedliwej kary temu, który czyni źle.
Ale my nie jesteśmy władzą. Nie jesteśmy sędziami. Aczkolwiek na pewno z ludzkiego punktu widzenia mamy prawo czyny te ocenić negatywnie, ale nie powinniśmy nigdy nienawidzić naszych braci. Bez względu na to, jakich dopuścili się czynów. Biblia nas uczy tego, moim zdaniem, wyraźnie. Jezus w Kazaniu na Górze mówi:
Mt 6:14-15 14. Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. 15. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień.
W innym miejscu:
Mt 18:33-35 33. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą? 34. I uniesiony gniewem pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu całego długu nie odda. 35. Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu.
Ef 4:32. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni! Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie.
Mt 5:46-48 46. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? 47. I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? 48. Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski.
Nie jest to zresztą koncept nowy, już w Starym Testamencie uczył tego Syrach:
Syr 29:1-2 1. Tego, który się mści, spotka zemsta Pana: On grzechy jego dokładnie zachowa w pamięci. 2. Odpuść przewinę bliźniemu, a wówczas, gdy błagać będziesz, zostaną ci odpuszczone grzechy.
Tu nie o to chodzi, żeby im darować i zapomnieć o tym, co zrobili. Chodzi o to, żeby im pomóc, bo to także są nasi bracia i także za nich oddał życie Jezus na Krzyżu. A nasze życie, nasze czyny może wyglądają dobrze na tle wybryków dresiaszy, ale nie do nich nas będzie Bóg porównywał. A według standardu Bożego, według Jego definicji każdy z nas zasłużył na potępienie. Tylko dzięki Bożemu Miłosierdziu możemy osiągnąć wieczne zbawienie.
Żeby lepiej zilustrować, co mam na myśli chciałbym przypomnieć przypowieść o synu marnotrawnym. Trudno nam czasem uświadomić sobie, że często jesteśmy tym starszym bratem, oburzonym faktem, że ojciec wybaczył marnotrawnemu synowi. Także w przypowieści o modlących się w świątyni: faryzeuszu i celniku najczęściej zachowujemy się jak faryzeusz, gdy tymczasem to grzeszny, ale błagający o przebaczenie celnik został wysłuchany i usprawiedliwiony. Także przypowieści o zaginionej owcy (Mt18,114) czy drachmie (Łk 15,8-9) uczą nas, jak wielka jest radość z odzyskania kogoś, kto był stracony..
Wiem, że dresiarzom najprawdopodobniej daleko jest do okazania skruchy. Marnotrawny syn i skruszony celnik prosili o wybaczenie grzechów. Ale wiem też, że przez eskalację nienawiści, wygrażanie, obrzucanie się wyzwiskami i groźbami na pewno nie doprowadzi do tego, żeby oni tę skruchę okazali. Okazanie im miłości, której zapewne nigdy nie doznali- mogłoby tego dokonać.
A co z naszym zwykłym poczuciem sprawiedliwości? Cóż. Zostawmy to Bogu i wymiarowi sprawiedliwości. I nawet, jak wywinął się sądom, na pewno nie uciekną przed Bogiem:
Rz 12:19 19. Umiłowani, nie wymierzajcie sami sobie sprawiedliwości, lecz pozostawcie to pomście [Bożej]. Napisano bowiem: Do Mnie należy pomsta. Ja wymierzę zapłatę - mówi Pan - ale: Jeżeli nieprzyjaciel twój cierpi głód - nakarm go.
Hbr 10:30 30. Znamy przecież Tego, który powiedział: Do Mnie [należy] pomsta i Ja odpłacę. I znowu: Sam Pan będzie sądził lud swój.
Zostawmy więc Bogu, co do Niego należy, a sami raczej starajmy się postępować tak, jak On nam pokazał. W dzisiejszej Ewangelii czytaliśmy:
(Mt 5,13-16) Jezus powiedział do swoich uczniów: Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie.
Gdzie w tych komentarzach pod artykułem o dresiarzach-mordercach widać naszą wiarę? Nasze chrześcijaństwo? Jaki przykład dajemy my, naród podobno w ponad 90% katolicki? Gdzie nasza sól, nasza światłość? Gdzie?

6/6/2004 Trójca Święta

Dzisiaj Niedziela Trójcy Przenajświętszej. Ale czym jest ta Trójca? Jak zrozumieć, czym jest Trójjedyny Bóg? Jak to jest, że jest On jeden, ale w trzech różnych Osobach? Najprostsza i najprawdziwsza odpowiedź, to taka, że jest to Tajemnica Wiary. Misterium. Coś, czego nasz ludzki, ograniczony rozum nie jest w stanie do końca zrozumieć. Ale taka odpowiedź nas rzadko kiedy zadowala i szukamy dalej.

Małym dzieciom często tłumaczymy to na przykładzie koniczynki, że niby ma trzy listki, a jest jedną roślinką. Ale taki przykład ma wiele niedoskonałości. Zresztą każdy przykład ma swoje wady, bo nie można ukazać prawdziwie Boga posługując się stworzeniem. Ja jednak mam swoje ulubione analogie, lepiej niż koniczynka ilustrujące nam Trójcę Świętą.

Pierwszy przykład to rodzina. Jest to o tyle dobry przykład, że właśnie rodzina jest tym obrazem Boga, tym stworzeniem na Jego podobieństwo. Gdy w szóstym dniu Bóg stwarzał człowieka, powiedział:

Rdz 1:26-28
26. A wreszcie rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka a Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi!
27. Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę.
28. Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi.



Ciekawe, że po raz pierwszy Bóg w Biblii mówi o sobie używając liczy mnogiej. Bóg stworzył mężczyznę i niewiastę i dał im miłość, która daje im możliwość współtworzenia, która po dziewięciu miesiącach sama owocuje w postaci nowej osoby. Bóg właśnie jest taką rodziną, tylko znacznie doskonalszą niż ta nasza ludzka. Bóg zawiera w sobie Ojca i Syna i Miłość tak realną, którą się oni darzą, że i ta miłość jest realną osobą, Duchem Świętym.

Inna ilustracja, która przemawia do mnie, to obraz wszechświata. Tak jak Bóg „jest wszystkim”, tak i wszechświat w sferze materialnej jest wszystkim. Nic, co jest materialne nie jest poza wszechświatem. Ale ten wszechświat składa się z trzech różnych atrybutów, składników: materii, przestrzeni i czasu. Materia nie jest przestrzenią ani czasem i całość jej składa się na coś, co nazywamy wszechświatem. Ale i cała przestrzeń, niebędąca materią też składa się na coś, co nazywamy wszechświatem. A przecież jest to ten sam wszechświat, wszechświat jest tylko jeden. Cały upływ czasu od początku istnienia wszechświata zawiera się we wszechświecie, ale czas nie jest materią ani przestrzenią. I proszę tu astrofizyków i uczniów Einsteina o nie wyjaśnianie mi tu zawiłości teorii względności. Nie o to chodzi. Z mojego punktu widzenia mamy jeden wszechświat i trzy różne składniki, z których każdy jest wszechświatem a mimo to tak bardzo się od siebie różnią.

Podobnie Trójca Święta. Bóg Ojciec nie jest jedną trzecią Boga. Jest Całym, Nieograniczonym Bogiem. Podobnie Jezus i Duch Święty. A jednak każdy z Nich jest osobną Osobą. I nieważne jak doskonałe analogie będziemy umieli wymyślać, nie zrozumiemy tego do końca. Podałem te przykłady tylko dlatego, że może trochę nam pomogą w zaakceptowaniu tego, co jest Wielką Tajemnicą Wiary.

5/6/2004 Radio Maryja raz jeszcze. (Mam nadzieję ostatni).

Muszę jeszcze raz zająć się tematem Radia Maryja I ojca Rydzyka. Chyba się nie wyrażam zbyt jasno w tych swoich felietonikach, gdyż często bywam źle zrozumiany. Cóż, nie jestem literatem, ale „robolem”, musicie mi wybaczyć.

Chodzi mi o to, że ja w ogóle nie miałem ani zamiaru, ani chęci mówienia o działalności gospodarczej ojca Rydzyka, o jego funduszach, zarobkach, interesach i całej tej stronie jego życia. A to z dwóch powodów: Po pierwsze nic na ten temat nie wiem, a po drugie w ogóle mnie to nie interesuje. Wiem, że prowadzenie rozgłośni radiowej, produkcja programów, pensje etatowych pracowników, że to wszystko kosztuje. Wiem też, że kilka innych katolickich rozgłośni radiowych padło właśnie z braku funduszy. I wiem, że to, że ojciec Rydzyk odniósł sukces, jest solą w oku wielu ludzi, chrześcijan i nie.

Nie chciałbym być zaszeregowany do ludzi pokroju wydawcy „NIE”, czy do „twórców” Faktów i Mitów, a raczej fałszerstw i mitów, bo faktów w tym brukowcu ze świecą nie znajdziesz. Jak te szmaty przedstawiają rzeczywistość, pokażę na przykładzie. Kolega podsunął mi kiedyś artykuł w „FiM” wyliczający ile ojciec Rydzyk zarabia na sprzedaży swego programu w USA. Kalkulacja wyglądała mniej-więcej tak (cytuję z zawodnej pamięci, więc liczby nie będą dokładne, chodzi mi o sam sposób przekręcania faktów dla oczernienia kogoś) : W USA jest 15 milionów Polaków, średnio w Polsce 20 % ludzi słucha RM, więc w USA daje to 3 miliony słuchaczy, po $5 miesięcznie, więc ojciec Rydzyk pakuje sobie do kieszeni 15 milionów dolarów miesięcznie.

Gdzie tu błąd takiego wyliczenia? Otóż wszędzie. Na każdym kroku. Po pierwsze nie ma nas tu ani 15 milionów, ani 9. Osób mówiących biegle po polsku będzie może z milion. Po drugie, to, że jakiś procent polskiego społeczeństwa słucha RM, które ma za darmo w swoim radiu, dostępne w każdej chwili, to nie znaczy, że taki sam procent Polaków za oceanem tak robi. Tu trzeba założyć system satelitarnej telewizji, słuchać radia przy pomocy odbiornika telewizyjnego, jest to niepraktyczny i mało przydatny sposób. Poza tym w Chicago i myślę, że w Nowym Jorku, gdzie mieszka znakomita większość Polaków, RM jest słyszalne w niektórych godzinach za darmo, przez polskie stacje radiowe. Więc tam nie ma potrzeby płacić za transmisję.

Myślę, że możemy śmiało te 3 miliony słuchaczy zamienić na parę tysięcy. I, rzecz Jasna, nawet jak prenumerata RM kosztuje $5 miesięcznie, to lwią część tego zabiera firma umożliwiająca transmisję, oni przecież nie za darmo udostępniają łącza satelitarne i obsługę.

Moim zdaniem jak całe to transmitowanie RM wychodzi na zero, to już ojciec Rydzyk powinien być zadowolony. Jak zarabia na tym jakieś grosze, to jeszcze lepiej. Ja mam nadzieję, że ta rozgłośnia zawsze będzie w dobrej formie, jeżeli chodzi czy to o finanse, czy o doktrynalną czystość programową, zgodność z literą i duchem nauczania naszego Kościoła. Ale to tym właśnie aspektem się zajmowałem, tym, czego RM uczy i o czym mówi, a nie, za co i za ile.

Uważam, że RM jest potrzebne i żeby istniało, musi mieć na to fundusze. Uważam też, że powinno trochę zmienić profil, ze społeczno-politycznego na teologiczno-apologetyczny. Uważam tak dlatego, że gdy słuchacze poznają lepiej naszą wiarę, sami nie będą mieli problemów z decyzjami na kogo można głosować, a na kogo nie. Myślę też, że wtedy przybyłoby nam mądrych polityków, znających lepiej i głębiej naszą wiarę. Może następne pokolenia nie miałyby takich problemów z tym, że teraz praktycznie nie ma na kogo głosować. Może powstałaby „Partia ludzi uczciwych”, którzy zajęliby się polityką po to, żeby coś dać, a nie po to, żeby się szybko i nieuczciwie dorobić. Może należałoby przypomnieć im słowa prezydenta Kennedy’ego podczas jego inauguracji w 1961 roku: „ Ask not what your country can do for you- ask what you can do for your country” („Nie pytaj, co twój kraj może zrobić dla ciebie, zapytaj, co ty możesz zrobić dla swojego kraju”.)

Nie wiem. Łatwiej się zadaje pytania niż znajduje odpowiedzi. Łatwiej krytykować niż znaleźć rozwiązania. Ale ja nie jestem politykiem. Gdybym wiedział, jak rozwiązać wszystkie problemy gospodarcze i społeczne w Polsce, pewnie bym nim został, choć z moim nazwiskiem nie wiem, czy bym odniósł jakikolwiek sukces :D . Ale wiem, że nasz Pan jest tą drogą, którą możemy dojść do prawidłowych posunięć, do dobrych rozwiązań, do uczciwych decyzji. I poznając Jezusa, Jego naukę i wprowadzając ją w życie nie możemy postąpić źle. Ale żeby to zrobić, musimy Go lepiej poznać. I to przede wszystkim powinna być rola katolickiego radia, a nie wbijanie nam młotkiem do głowy na jaką jedynie słuszną partię mamy głosować, kto jest jedynym prawdziwym Polakiem i kto się uwziął na nas i nam rzuca pod nogi kłody.

Myślę, że teraz już jasno się wyraziłem, o co mi chodzi. Gdyby ojciec Rydzyk popełnił jakieś przestępstwo finansowe, czy inne, to moim zdaniem powinna się tym zająć prokuratura i ukarać go, gdyby się okazał winnym. Ale ja plotami się nie będę tu zajmował. Ja tylko żałuję, że mając taką infrastrukturę, tyle rozgłośni i grono tylu wiernych, niemalże kultowo podchodzących, słuchaczy, RM nie ewangelizuje więcej. Nawet, gdy czasem słucham jak dzwonią słuchacze z intencjami przed odmawianiem różańca, jest mi aż nieprzyjemnie. Tyle jadu, złości, traktowania z góry innych bywa w tych intencjach, że nie wiem, czy taka modlitwa ma sens. Nie wiem o ile polscy politycy są gorsi od Marii Magdaleny i od celnika Zacheusza, ale wiem, że Jezusowi wystarczyło na tyle miłości w podejściu do nich, że odmienił ich życie. Może redaktorzy RM powinni sami się tego nauczyć i starać się nauczyć tego swoich wiernych słuchaczy. Myślę, że wszyscy byśmy na tym skorzystali.

2/6/2004 Radio Maryja, EWTN i Opus Dei

Ponieważ w poprzednich felietonach pisałem i o Opus Dei I o Radiu Maryja I także o radiu EWTN, chciałbym tu wyjaśnić, dlaczego tak dobrze mi się słucha radia Matki Angeliki, a tak źle rozgłośni Ojca Rydzyka. Mimo, że ta pierwsza jest po angielsku, a druga w moim ojczystym języku.

Oczywiście uogólniam tu i generalizuję, nie wszystko w RM jest złe i nie wszystkim w EWTN się zachwycam. Ale ze względu na formę tych felietonów muszę tak czasem postąpić.

Wydaje mi się, że różnica jest jedna. Podejście do polityki. I proszę mnie źle nie zrozumieć. Ja uważam, że chrześcijanin, katolik, powinien brać udział w życiu politycznym. Każdy biernie, przez mądre głosowanie i także wielu powinno brać czynny udział, wdrażając swoje przekonania i przekonania tych, których reprezentują do ustaw i praw stanowiących o naszym życiu. Sam też regularnie biorę udział w wyborach i zawsze kieruję się tym, czy dany polityk będzie pomagał, czy szkodził w sprawach jedynie ważnych, jak prawo do życia dzieci nienarodzonych.

Dlaczego więc tak mnie irytuje polityka w RM? Gdyż uważam, że przynoszą te audycje więcej zła niż pożytku. Pamiętam kiedyś, kilka miesięcy temu, jak zacięcie różni zaproszeni goście bronili górników pozbawionych pracy z powodu zamknięcia kopalń. Bardzo to było piękne, ale tylko pełne banałów, sloganów i haseł. Ja wiem, ze tragedią jest utrata pracy. Wiem tez, ze pomocy potrzebuje służba zdrowia, szkolnictwo, milicja, emeryci i wiele innych grup zawodowych. Nikt w tej audycji nie powiedział, komu to zamierzają zabrać, żeby dać górnikom. Albo jak zwiększyć dochód państwa. Mnie po tej audycji pozostał tylko niesmak. I nie zdziwiło mnie, gdy po pewnym czasie przeczytałem, że niektórzy biskupi potępili angażowanie się w spór górników z władzami.

W rozgłośni Matki Angeliki nie mówi się wcale o polityce. Jedyne wyjątki, to rzeczy bardzo blisko związane z nauką Kościoła. Np., gdy biskup ogłasza, że zabronił księżom w swej diecezji udzielania Eucharystii znanemu politykowi głośno głoszącemu, że jest katolikiem i konsekwentnie i publicznie głosującemu proaborcyjnie. Wtedy tłumaczy, dlaczego biskup tak postąpił, co mówi na ten temat prawo kanoniczne itp., Ale myślę, że każdy tu widzi różnicę. Ta sytuacja jest jednoznacznie niemoralna i niezgodna z nauką Kościoła. Sytuacja bezrobotnego nie. I nie miałbym żadnego problemu z audycją RM, gdyby chodziło w niej o poparcie materialne jakiejś konkretnej rodziny, gdyby redaktor zbadał, w jakich warunkach żyją, czy coś w tym stylu. Ale spotkanie działaczy jednej partii i działaczy związkowych i mówienie przez nich, że winę za zamknięcie kopalni ponosi inna partia, itd. – to mi się bardzo nie podobało. To demagogia. Skłócanie i dzielenie społeczeństwa. To powód, dla którego wielu katolików nie jest w stanie słuchać RM, nawet tych pozytywnych audycji, katechez, nauk.

Piszę o RM, ale gdzie to Opus Dei? Przeczytałem niedawno książkę Vittorio Messoriego „Śledztwo w sprawie Opus Dei”. Chciałbym tu zacytować fragmenty tej książki, mówiące właśnie o tym, dlaczego polityka i wiara nie za dobrze się „mieszają ze sobą”.

: „Prałat Escriva mówił I podkreślał, że w swojej istocie "Opus Dei nie jest związane z żadną osobą, grupą, systemem rządów, z żadną ideologią". W instrukcji dla kierownictwa Założyciel przestrzega członków Dzieła, aby nie mówili o polityce i umieli udowodnić, że w Opus Dei "jest miejsce dla wszystkich poglądów szanujących prawa Kościoła". Dodaje również, że "Najlepszą gwarancją unikania przez kierownictwo kwestii dyskusyjnych jest świadomość, iż członkowie Dzieła są wolni, w związku z tym, jeżeli kierownictwo próbowałoby narzucić im jakiś konkretny pogląd w sprawach doczesnych, natychmiast słusznie zbuntowaliby się, a mnie przypadłby smutny obowiązek pochwalenia tych, którzy odmówili posłuszeństwa i odwołania ze świętym oburzeniem kierownictwa, które nadużyło swoich kompetencji"“
Zacytuję jeszcze za tą samą książką inne wypowiedzi błogosławionego Josemarię Escrivy: „Jeżeli Opus Dei zajęłoby się polityką, nawet na jedną sekundę, ja, w chwili popełnienia tego błędu, odszedłbym. Dlatego nie należy przywiązywać żadnej wagi do pogłosek o naszym zaangażowaniu się w sprawy polityczne, gospodarcze lub jakiekolwiek doczesne.[…]Członkowie Opus Dei, mężczyźni i kobiety, mają jako obywatele pełną swobodę wyboru, szanowaną przez wszystkich, której logiczną konsekwencją jest również osobista odpowiedzialność. Nie jest możliwe, aby Opus Dei poświęciło się zadaniom niezwiązanym bezpośrednio z życiem duchowym i apostolstwem, to znaczy takim, które wiąże się w jakiś sposób z polityką państw. Opus Dei, zaangażowane w politykę, to zjawa, która nigdy nie istniała i nie będzie mogła nigdy zaistnieć. Gdyby zaszła jednak taka niemożliwa ewentualność, Opus Dei rozwiązałoby się natychmiast”

Wystarczy tych cytatów. Myślę, że przedstawiłem swój pogląd jasno. Człowiek, mający prawidłowo ukształtowane sumienie, człowiek znający swą wiarę, człowiek, mający personalny stosunek do swego Zbawiciela wie, jak ma głosować. Nie potrzebuje nikogo z zewnątrz mówiącego mu to. Natomiast ludzie, dla których wiara i religia chrześcijańska nie są w swej istocie ani ważne, ani zrozumiałe, i tak nie przejmą się, gdy katolickie radio będzie ich uczyło polityki. Najczęściej wręcz przynosi to skutek odwrotny. Myślę, że kierownictwo Radia Maryja mogłoby się nauczyć czegoś od Josemarii Escrivy.

28/5/2004 Do psychola?

Dzisiaj będzie o wpisach do księgi gości. Bardzo lubię je otrzymywać, codziennie czytam i zazwyczaj sprawiają mi sporo radości. Większość jest miła i pewnie nie za bardzo szczera. Cóż, nie szkodzi, komplementy są też potrzebne. Ale są i inne wpisy. I właśnie o tych „innych” chciałem napisać.

W zasadzie to lubię te mówiące, że ktoś się ze mną nie zgadza. Szczególnie, gdy są zrobione na jakimś poziomie. Z odrobiną kultury. Księga gości nie jest miejscem na poważne dyskusje. Gdy ktoś ma sporo uwag do przekazania, raczej zapraszam do napisania listu. Ale krótkie spostrzeżenia są jak najbardziej mile widziane.

Gdy wszyscy zaczynają się ze mną zgadzać, to znaczy, że albo ta stronka, nie dociera do tych, do których ją adresuję, albo dociera, ale jest po prostu źle napisana. Oczywiście, że osoby myślące podobnie jak ja, także są tu zawsze mile widziane. Największą jednak radość sprawiają mi odwiedziny osób o odmiennych poglądach. Zwłaszcza tych, co znajdą czas, żeby cokolwiek przeczytać.

Inną kategorią wpisów są wulgaryzmy, wpisy obrażające Boga czy moich przyjaciół, reklamy i linki do wulgarnych stron itp. Takie usuwam tak szybko, jak tylko je zauważę. To jest prywatna strona i tu nie ma „wolności słowa”. Jest tu dyktatura i ja dyktuję warunki. No, razem właścicielem portalu „alleluja.pl”.

Jeden z takich wpisów, namawiający na jakieś datki czy wpłaty na Radio Maryja, usunąłem parę dni temu. Nawet dokładnie nie czytałem, o co tam chodzi. Ja mam co najmniej mieszane uczucia, jeżeli chodzi o tę rozgłośnię. Jak ktoś czyta regularnie te felietoniki, to wie, że mam wiele serca dla radia katolickiego. Jest to coś, co powinno być, moim zdaniem, ogólnie dostępne, powszechnie słuchane, ale przede wszystkim dobre i ortodoksyjne w swojej nauce. Tzn. wierne nauczaniu Kościoła. I baaaaardzo dalekie od mieszania się do polityki oraz bardzo ostrożne w swych wypowiedziach na drażliwe tematy. Mam tu na myśli zarzuty pod adresem RM o antysemityzm. Może kiedyś napiszę więcej o tym, ale ten tekst nie jest o RM, tylko o księdze gości. Moje radio katolickie nazywa się „EWTN” i już o nim pisałem, więc teraz nie będę się powtarzał.

Nie wiem, czy faktycznie potrzebuje ono pieniędzy, EWTN też się utrzymuje z darowizn słuchaczy. Nadajniki satelitarne, które transmitują EWTN w USA, czy to jako program radiowy, czy telewizyjny, nie pobierają za ten konkretny kanał żadnych dodatkowych pieniędzy. Za możliwość słuchania RM musiałem płacić extra. Dlatego to m.in. EWTN otrzymuje coś ode mnie, a RM już nie prenumerujemy.

Wracając do księgi gości zauważyłem dziś wpis chyba od tej samej osoby, która namawiała do popierania RM. Tak mnie ten list rozśmieszył, że postanowiłem go zostawić. Przede wszystkim nazywa mnie ten nasz przyjaciel „rozmodloną ludzką pokraką” Bardzo mi się ten tytuł podoba. Myślę, że słowo „pokraka” pochodzi z tego samego źródła, co „kreowanie”, a więc stwarzanie ( po angielsku „stworzenie” to „creature”), więc nazwanie mnie rozmodlonym stworzeniem było miłym komplementem.

Ojciec Rydzyk nie jest dla mnie świętością. Tekst nie był dla mnie dowcipny. Świat nie przeze mnie schodzi na psy, ale przez innych imbecyli. W innych krawatach. Plucie na boga może być wskazane, sam na wielu bogów pluję. Tylko tego Jedynego, Boga przez duże „B” zostaw i padnij przed nim, wraz ze mną, na twarz. Co do tego, że jestem nikim… cóż, w pewnym sensie na pewno. Dobrze, że mi to czasem ktoś przypomni, bo mam problemy ze skromnością i cichością. Ale jak pisałem w poprzednim felietonie, o książce Jana Pawła, jeden z moich ulubionych wersetów Biblii mówi wyraźnie: Nie tylko zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi, ale rzeczywiście nimi jesteśmy. „And so we are”. „At sumus”.(1J 3,1)

Jeżeli więc „rzeczywiście”, to w tym kontekście nic dziwnego, że uwaga mego przyjaciela mnie tylko rozśmieszyła. W końcu jaką wagę może mieć jego paplanina? Na ile prawdziwe dziecko Boże przejmuje się bredzeniem psiego sługi?. Nie chcę tu obrażać tego brata, ale na zakończenie przeklął mnie w imię swoich panów, szatana, Lucyfera i książąt piekielnych, więc dlatego ośmieliłem się nazwać go psim sługom. A że jego psy są na łańcuchu, a mój Pan reguluje tego łańcucha długość, to nie stracę ani sekundy spokojnego snu z powodu tych na wiatr rzuconych przekleństw.

Zostałem też nazwany zboczeńcem. Co prawda mam żonę, od niemalże dwudziestu pięciu lat tą samą, (kocham Cię, Grażynko!!!), która, w przeciwieństwie do mnie, jest kobietą. Mam dzieci, których jesteśmy naturalnymi rodzicami. Myślałby ktoś może, że jesteśmy raczej „normalną” rodziną. Ale patrząc na to, co się zaczyna wyprawiać na całym świecie nie dziwię się, że ten brat, czytający pewnie zbyt dużo ilustrowanych magazynów i oglądający zbyt dużo telewizji wziął mnie za zboczeńca… Takich rodzin już coraz mniej… Jednak daruję mu to. Pewnie wg. Jego norm i standardów nie jestem normalny. Gdy się odrzuci moralną naukę Boga, której nas niezmiennie od tysiącleci uczy Kościół, to nie wiadomo co jest normalne a co jest zboczeniem.

Na koniec jeszcze jedna uwaga. Daleki jestem od lekceważenia szatana. Wiem, że, w przeciwieństwie do jego sług, jest on ode mnie znacznie przebieglejszy, inteligentniejszy, pracowitszy i posiadający większą wiedzę. Dlatego nawet bym nie marzył o tym, żeby go pokonać w walce o swoją duszę. Ale nie walczę sam. Oddałem swoje życie Maryi, bo wiem z Bożego Objawienia zawartego w Biblii, że to Ona go pokona. Wiem też z innego mojego ulubionego wersetu, z Pawiowego listu do Filipian, że „wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”. (Flp 4,13) Nie muszę więc iść „do psychola”, jak mnie mój nieznany brat zachęca. Częsta spowiedź mi powinna wystarczyć. A i jemu pewnie też by nie zaszkodziła.

25/5/2004 Majowe orędzie z Medjugorie

Orędzie Matki Bożej z Medjugorie z 25. maja:

“Drogie dzieci! Również dziś zachęcam was, abyście powierzyli się mojemu Sercu i Sercu mojego Syna Jezusa. Jedynie w taki sposób codziennie coraz bardziej będziecie należeć do mnie i motywować się wzajemnie do świętości. W ten sposób radość zapanuje w waszych sercach i będziecie nieść pokój i miłość. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Więcej o Medjugorie i o orędziach można znaleźć na oficjalnej stronie tego miejsca, klikając TUTAJ. Pozdrawiam.

25/5/2004 Wstańcie, chodźmy! raz jeszcze.

Kilka innych ciekawych spostrzeżeń Jana Pawła z jego najnowszej książki. Pisze on:

„18 maja 2003 roku dane mi było kanonizować matkę Urszulę Ledóchowską. […]Jej rodzona siostra Maria, zwana „Matką Afryki” została beatyfikowana. Brat Włodzimierz był generałem Jezuitów. Przykład tego rodzeństwa wskazuje, że pragnienie świętości rozwija się ze szczególną mocą, jeżeli znajduje odpowiedni klimat w dobrej rodzinie. Ileż zależy od środowiska rodzinnego! Święci rodzą i wychowują świętych!” (str. 82, 83, podkreślenie moje)

„Popierałem też różne nowo powstające inicjatywy, w których odnajdywałem tchnienie Bożego Ducha. Jednak z Drogą Neokatechumenalną dopiero w Rzymie się spotkałem. Podobnie było z Opus Dei. […] To dwa fenomeny w Kościele budzące wielkie zaangażowanie świeckich. […] W październiku 2002 roku dane mi było włączyć w poczet świętych Josemarię Escrivę de Balaguera, założyciela Opus Dei, żarliwego kapłana, apostoła świeckich na nowe czasy.”(str. 94)

„To właśnie jest Chrystus, Ten, który bez obawy idzie […]. Wiara w Niego jest więc nieustannym otwieraniem się człowieka na nieustanne wkraczanie Boga w ludzki świat, jest wychodzeniem człowieka ku Bogu, temu Bogu, który ze swej strony prowadzi ludzi wzajemnie ku sobie. W ten sposób staje się, że wszystko, co własne, należy teraz do wszystkich, wszystkich wszystko, co innych staje się zarazem także moim własnym. Taka jest treść słów, jakie ojciec kieruje do starszego brata marnotrawnego syna: „ Wszystko, co moje, do ciebie należy (Łk 15, 31). Jest to znaczące, że powracają one w modlitwie arcykapłańskiej Jezusa jako słowa Syna zwrócone do Ojca: „ Wszystko bowiem moje jest Twoje, a Twoje jest moje” (J 17, 10).”

Nie wiem czemu akurat te fragmenty ja wybrałem. Pewnie każdy z Was znajdzie inne, które bardziej do was będą przemawiać. Może dlatego, że rodziny są tak dla mnie ważne, małżeństwo jako obraz i podobieństwo samego Boga, Opus Dei „woła mnie” coraz głośniej a Pierwszy List Św. Jana 3,1 jest jednym z moich ulubionych wersetów. Co prawda Jan Paweł II go tu nie cytował, ale zrobię to ja, bo myślę, że „pasuje” do tej myśli papieża, ukazując, że rzeczywiście jesteśmy dziećmi Bożymi:

1 Jn 3,1: Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. Świat zaś dlatego nas nie zna, że nie poznał Jego.

Starajmy się więc Go poznać i możemy zacząć od przeczytania tej bardzo ciekawej i niewielkiej książeczki, napisanej przez naszego Pasterza i Ojca w Chrystusie, Jana Pawła Wielkiego.

25/5/2004 Wstańcie, chodźmy!

Wróciłem właśnie z ponownej podróży do Polski. Tym razem byłem tylko trzy dni. Moja jedyna siostrzenica i córeczka chrzestna wychodziła za mąż i nie mogłem nie przyjechać na taką uroczystość.

Była też inna okazja… chciałem zobaczyć, jak wygląda Europa nad Wisłą. Bo, jak wiecie, miesiąc temu, gdy byłem poprzednim razem, to była tam Azja. Stepy, kurhany, tundra i tajga…, Ale teraz to zupełnie co innego. Szkło, aluminium, autostrady i wielkie miasta. Ile to jeden miesiąc potrafi zmienić.:)

W drodze powrotnej przeczytałem najnowszą książkę naszego ukochanego papieża. O jego biskupstwie. Chciałem się tu z Wami podzielić kilkoma jego spostrzeżeniami, które mnie najgłębiej zapadły w serce.

Jan Paweł II napisał m. in.: „Zawsze czułem, że osoby cierpiące stanowią fundamentalne oparcie w życiu Kościoła. Pamiętam, że przy pierwszych kontaktach chorzy mnie onieśmielali. Potrzeba było sporo odwagi, aby stanąć wobec cierpiącego niejako wniknąć w jego ból fizyczny i duchowy, aby nie ulegać zakłopotaniu i okazać przynajmniej odrobinę pełnego miłości współczucia. Głęboki sens tajemnicy ludzkiego cierpienia odsłonił mi się później. W słabości chorych zawsze dostrzegałem coraz bardziej objawiającą się siłę- siłę miłosierdzia. Chorzy niejako „prowokują” miłosierdzie Przez swoją modlitwę i ofiarę nie tylko wypraszają miłosierdzie, ale stanowią „przestrzeń miłosierdzia”, czy lepiej „otwierają przestrzeń” dla miłosierdzia. Swoją chorobą i cierpieniem wzywają do czynów miłosierdzia i stwarzają możliwość ich podejmowania. Miałem zwyczaj powierzać chorym sprawy Kościoła i zawsze to przynosiło to dobry skutek. ” (str. 64-65)

Trochę przydługi cytat, ale wiem, że wiele osób cierpiących czyta te felietoniki. A ja od pewnego czasu bardzo podobnie jak Jan Paweł II rozumiem cierpienie. I wiem, że i mnie wiele osób cierpiących pamięta w swych modlitwach i rozmowach z Bogiem i niemalże namacalnie czuję siłę tych modlitw. Dziękuję Wam za nie wszystkie.

Inne uwagi chyba już będą w następnym tekście. Pozdrawiam Was wszystkich, wszystkich zwłaszcza cierpiących. I ja też pamiętam o Was w swoich modlitwach.

17/5/2004 Najpierw duże kamienie

Pewien profesor przyniósł na wykład szklany słój. Wsypał do niego duże kamienie, wielkości piłek tenisowych, do samego brzegu. Zapytał studentów: „Czy ten słój jest pełny?”
„Pełny, oczywiście, że pełny” odpowiedzieli studenci. Profesor wyjął wtedy spod biurka pudełko z małymi kamyczkami i wsypał ich sporą ilość do słoja, wypełniając przestrzeń między dużymi kamieniami. Zapytał ponownie studentów: „A teraz, czy teraz słój jest pełny?” „Teraz już tak, teraz na pewno”.

Domyślacie się, myślę, co było dalej. Profesor wsypał jeszcze piasek, a i filiżanka kawy zmieściła się na końcu.

Ale co to ma wspólnego z czymkolwiek? Otóż to my, każdy z nas, jesteśmy takimi słojami. Te duże kamienie, to ważne sprawy w naszym życiu. Bóg, modlitwa, nasza rodzina. Te małe kamyczki to sprawy mniejszej rangi, ale ciągle ważne. Jak praca czy szkoła. Natomiast ten piasek to bzdury. Telewizja. Godziny spędzone przy grach komputerowych.

Jaka więc jest nauka z tej poglądowej lekcji? Gdy zaczniemy dzień od dużych kamieni, zmieszczą się także i te mniejsze a i na piasek będzie trochę miejsca. Ale gdy najpierw nasypiemy piasku, nic już nie wejdzie do słoja.

A co z tą filiżanką kawy? Otóż bez względu na to jak bardzo mamy zajęty dzień, zawsze znajdzie się chwilka czasu na filiżankę kawy z przyjacielem.

Spotkanie z Gibsonem

Minęło już parę tygodni od mojego powrotu z Polski, a ja nie mogę znaleźć kilku chwil na opisanie mojego spotkania z ojcem Johnem Gibsonem. Może jednak teraz mi się uda to zrobić

Zaczęło się wszystko w Niedzielę Miłosierdzia. Dzień wcześniej byłem zaproszony na ślub i wesele dwojga wspaniałych ludzi, Magdy i Artka. Wesele skończyło się nad ranem i wprost stamtąd pojechałem do Łagiewnik. Zdążyłem jeszcze na koniec nocnego czuwania, wyspowiadałem się i mogłem uczestniczyć z czystym sercem w pierwszej mszy świętej, o szóstej rano. Byłem wcześniej umówiony na spotkanie z ojcem Gibsonem, wymieniliśmy kilka listów elektroniczną pocztą, ale jedyne, co wiedziałem, to to, że planuje spowiadać w Sanktuarium, że prawdopodobnie będzie jedynym kapłanem spowiadającym m.in. po koreańsku i albańsku i miałem w pamięci mgliste wspomnienie jego wyglądu ze zdjęcia zamieszczonego na stronie z zapisem rozmowy z nim.

Po porannej mszy przeszedłem wzdłuż konfesjonałów, nie jestem pewien, czy wszystkich, nigdzie nie zobaczyłem karteczki z językiem koreańskim. Usiłowałem się dowiedzieć w informacji, ale powiedziano mi, że kapłani nie muszą się do nich zgłaszać, często po prostu sami wybierają konfesjonał bez informowania kogokolwiek o swym przybyciu. Było coraz więcej pielgrzymów, a mnie już zaczynały się kleić oczy po nieprzespanej nocy, więc postanowiłem jednak zrezygnować i iść do domu.

Przeciskając się przez tłum w kierunku wyjścia, zobaczyłem dwu księży, lub braci w karmelitańskich habitach idących w przeciwnym kierunku. Jeden młodziutki, szczupły, a drugi w sile wieku… zaczepiłem ich na wszelki wypadek i okazało się, że rzeczywiście, był to ojciec John z bratem zakonnym, który go przywiózł. Poszedłem zatem z nimi, gdyż ojciec John jeszcze niezbyt dobrze zna polski język (choć pewnie niedużo mu trzeba czasu, aby się nauczyć, zna coś z siedem innych języków), pomogłem w kontakcie z siostrą, która wybrała mu konfesjonał i przetłumaczyłem, że może koncelebrować mszę o 12 a po niej zaproszony jest na obiad. Ojciec Gibson zapytał: „To będziesz tu przed 12, żeby mi pokazać, gdzie mam iść?” Nie bardzo mi wypadało odmówić, więc przytaknąłem. Ze spania na razie nici.

Pojechałem zatem na dworzec w Krakowie, gdzie spotkałem się z kilkoma osobami znanymi mi tylko wirtualnie do tej pory. Umówiłem się z Inką na wyjazd następnego dnia do Darka i wróciłem do Łagiewnik. Tam pomogłem ojcu Johnowi, zostałem jeszcze na mszy o 12 i po południu wróciłem do domu, na zasłużony odpoczynek.

Nie było to jednak moje ostatnie spotkanie z Gibsonem. Umówiliśmy się, że odwiedzę go w Czernej, gdzie przebywa odbywając nowicjat w klasztorze Karmelitów Bosych. Dlaczego kapłan z wieloletnim stażem jest w nowicjacie, to już każdy może przeczytać TUTAJ. Ja chciałem natomiast w Czernej zrobić dwie rzeczy: Ponowić śluby szkaplerzna i odbyć generalną spowiedź z mojego życia.

Jako dziecko chodziłem co niedzielę do kościoła Karmelitów Bosych w Krakowie na Rakowickiej. Prawdopodobnie otrzymałem tam też, przy okazji pierwszej Komunii Świętej szkaplerz, ale nie mogę sobie tego z pewnością przypomnieć. Szkaplerz nosiłem, co prawda z przerwami, czasem kilkuletnimi, całe moje życie. Teraz mam go zawsze i chciałem jeszcze raz go przyjąć z rąk kapłana Karmelity, już całkiem świadomie. Spowiedź natomiast niekoniecznie miała być związana z duchowością karmelitańską, szczerze mówiąc myślałem raczej o Dominikanach, ale wyszło inaczej.

Gdy przyjechałem do Czernej, spotkałem się z ojcem Johnem Gibsonem w rozmównicy, porozmawialiśmy chwilę o naszych losach, wytłumaczyłem mu, dlaczego przyjechałem do Czernej i on mi zaproponował, że może wysłuchać mojej spowiedzi. Tam, gdzie akurat przebywaliśmy. Słabo się broniłem, że nie jestem jeszcze przygotowany, ale zapewnił mnie, że mi pomoże. I tak też się stało. Tylko dlaczego ja pojechałem do Polski, żeby po angielsku odbyć spowiedź z całego mojego życia? Ale cóż, pewnie Bóg tak chciał. W końcu już prawie połowę tego życia grzeszę w angielskiej strefie językowej;).

Później, gdy z rąk innego kapłana otrzymałem szkaplerz i ponowiłem swoje śluby, rozmawialiśmy chwilkę o ojcu Gibsonie. Powiedział on, że ojciec John szybko się uczy, już odmawia brewiarz po polsku i powiedział jeszcze coś. Mianowicie, że dla kapłana niemożność wysłuchiwania spowiedzi, odpuszczania grzechów w imię naszego Pana jest dużym ciężarem. A w Czernej nie ma tak wielu chętnych do spowiedzi po angielsku, czy koreańsku. Dlatego pewnie ojciec John ucieszył się, że może wysłuchać mojej spowiedzi. Ale prawdziwą korzyść odniosłem ja, bo dużą radością jest móc wyspowiadać się u mądrego i doświadczonego kapłana, takiego, który słucha i potem radzi, jak osiągnąć poprawę.

Na koniec jeszcze chciałbym zachęcić wszystkich do tego, aby odbyli kiedyś spowiedź generalną. Jest to wspaniałe przeżycie. Co prawda grzechy te już nam były odpuszczone, więc nie jest to tak całkiem zwykła spowiedź. Czasem jednak coś w nas siedzi, jakiś grzech z młodości nam przeszkadza, nie możemy sobie przypomnieć, czy na pewno z niego się wyspowiadaliśmy… Nie chodzi tu o skrupuły, o negowanie faktu, że Bóg nam odpuścił grzechy, ale o nasz komfort psychiczny… zrzucenie balastu całego życia i usłyszenie tych wspaniałych słów odpuszczenia, wypowiedzianych przez kapłana w imieniu samego Jezusa, co za wspaniała rzecz.

Także zachęcam do noszenia szkaplerzna, można coś więcej o tym dowiedzieć się TUTAJ

1/5/2004 Po powrocie z Polski

Skończyła się już moja wizyta w Polsce. Te dwa tygodnie przeminęły jak błyskawica. Zawsze tak jest. Zawsze pozostaje niedosyt. Musiałem negatywnie odpowiedzieć kilku osobom na ich zaproszenie, za co jeszcze raz przepraszam i dziękuję za to, że chciały się zobaczyć ze mną. Ja też chętnie poznałbym wszystkich osobiście, ale cóż. Nie wszystko można zrobić, co by się chciało.

Na domiar złego po powrocie od razu musiałem wrócić do pracy. Miałem nadzieję na kilka dni odpoczynku po podróży i na to, że spokojnie podzielę się z Wami swoimi przeżyciami z pobytu w Polsce, ale gdzie tam. Dobrze, że przynajmniej do domu pozwolił mi pojechać dyspozytor, w końcu auto mam na lotnisku, więc mogłem prosto z samolotu wskoczyć i zabrać się za pracę... Ale nie powinienem okazywać sarkazmu, trzeba Bogu dziękować, że mam pracę. A wspomnienia z pobytu w Polsce powoli i tak tu zamieszczę.

Mój pobyt był po trosze pielgrzymką, jak każdy wyjazd. Całe nasze życie jest w pewnym sensie pielgrzymowaniem. Ale Polska jest szczególnym miejscem i zawsze mam "żelazne pozycje": Jasna Góra, katedra na Wawelu, sanktuarium w Łagiewnikach i inne. W tym roku byłem w Polsce w Niedzielę Miłosierdzia, więc wizyta w Łagiewnikach była specjalnie ważna. Widocznie Boże Przeznaczenie mnie tu kieruje, bo, jak ktoś czytał wspomnienia z mojej poprzedniej pielgrzymki do Krakowa, chyba najważniejszym jej punktem, największym przeżyciem, była msza w Bazylice z udziałem naszego kochanego papieża. A jak ktoś nie czytał, to nigdy nie jest za późno... wystarczy kliknąć TUTAJ

Spotkałem podczas mego pobytu wspaniałych ludzi, trochę nowych przyjaciół, trochę udało mi się lepiej poznać starych, niektórzy wirtualni przyjaciele stali się bardzo realni, z czego się niezmiernie cieszę. Udało mi się wreszcie poznać Inkę i Nazareth, których świadectwa na pewno czytaliście, a jak nie, to zapraszam, są na tej stronce. Co za wspaniali ludzie. Poznałem Gibsona, ale o tym napiszę jeszcze osobno. Miałem też okazję podziękować świętemu Maksymilianowi Kolbe przed celą w której głodował on przed śmiercią i przed jego ołtarzem na Jasnej Górze, za radio katolickie, które, wierzę w to głęboko, wymodlił mi on w niebie.

Myślę, że wkrótce powrócę do moich wspomnień z Polski, ale teraz muszę kończyć i zabrać się za zaległą pocztę... do usłyszenia :)

28/4/2004 Orędzie z Medjugorie

Witam wszystkich po dłuższej przerwie. Wczoraj wróciłem z Polski po dwutygodniowym pobycie. Mam nadzieję, że wkrótce coś więcej uda mi się napisać o tym. Tymczasem teraz spóźnione orędzie Matki Bożej z Medjugorie z 25. kwietnia:

“Drogie dzieci! Również dziś wzywam was, abyście w jeszcze większym stopniu żyli moimi orędziami, w pokorze i miłości tak, aby Duch Święty wypełnił was swoją łaską i mocą. Jedynie w taki sposób będziecie świadkami pokoju i przebaczenia. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Więcej o Medjugorie i o orędziach można znaleźć na oficjalnej stronie tego miejsca, klikając TUTAJ. Pozdrawiam.

13/4/2004 Komu w drogę...

Za parę godzin odlatuję do Polski. W Niedzielę Miłosierdzia, jak Bóg da, będę w Łagiewnikach. Umówiony jestem z Gibsonem na spotkanie. To jest z Ojcem Johnem Od Ducha Świętego, jego życiorys można znaleźć tutaj. Tu można też znaleźć zapis rozmowy z Ojcem Johnem: ZAPIS CZATU Odwiedzę też inne miejsca w Polsce. Dla mnie każdy wyjazd do Polski jest pielgrzymką. Opiszę wszystko po powrocie. A teraz proszę o modlitwę za szczęśliwą podróż, ja... nie bardzo wierzę, że samoloty potrafią latać. A teraz lecę na mszę, a więc za godzinkę "oficjalny" początek mojej pielgrzymki :).

PS. Mówiąc o Gibsonie..."Pasja" znowu #1 na liście najbardziej oglądanych filmów w USA. W ostatni, świąteczny weekend film zarobił kolejne 15,2 miliona dolarów, w sumie osiągając już $353 000 000. I ja miałem w tym mały udział, bo zobaczyłem ten film po raz czwarty w Wielki Piątek. Ten film jest modlitwą i dlatego chciałem go jeszcze raz przeżyć przed uczestnictwem w drodze krzyżowej w naszym kościele. Pozdrawiam i do usłyszenia.

11/4/2004 Koniec postu, telewizja i neokatechumeni

U nas w kościele pierwsza "wielkanocna" msza jest, jak w większości amerykańskich parafii, w sobotę wieczorem. Konkretnie o 19:30. I jest to msza, podczas której tradycyjnie przyjmowani są do Kościoła neokatechumeni, a także osoby przyjmujące pełnię wiary zawartą w KK, którzy do tej pory byli związani z innymi kościołami chrześcijańskimi. Ci ostatni otrzymali sakrament bierzmowania i Eucharystię, ci pierwsi dodatkowo sakrament chrztu. W sumie neokatechumenów było u nas dwunastu, braci chrześcijan dodatkowo pięćdziesięciu. W całych Stanach Kościół przyjął dziś 150 tysięcy osób.

Nie wiem, czy to dużo, czy mało. Wiem, że wiele osób opuszcza szeregi Kościoła. Ale wiem też, że opuścić jest łatwo, nic to człowieka nie kosztuje, no, może poza duszą. Ale kto patrzy na takie drobiazgi jak życie wieczne? Ale wstąpić do Kościoła nie jest tak łatwo. Chyba, że jest się niemowlakiem. W innym przypadku trzeba przejść przez program RCIA, Rite of Christian Initiation for Adults, Obrządek Wprowadzenia do Chrześcijaństwa dla Dorosłych, nauczyć się wszystkiego, czego uczy Kościół i dopiero można być dopuszczonym do sakramentów.

To trochę tak, jak z egzaminem na obywatelstwo. Ja musiałem nauczyć się całej masy wiadomości o ustroju Stanów, o historii, konstytucji, kto jest moim kongresmanem, a kto senatorem, itd., itp. Każdy Amerykanin "z urodzenia" uczy się tego kiedyś tam w szkole, ale zwykle nic po kilku latach nie pamięta. I zwykle tacy jak ja, którzy musieli nauczyć się tych wiadomości jako dorosłe osoby, mają większą wiedzę na te tematy. Podobnie z nauką o Kościele, o nasze wierze. Wszyscy uczą się tego na religii, ale kto pamięta, czego pani katechetka uczyła w czwartej klasie? A osoby dorosłe zwykle jak już się nauczą, pamiętają całe życie.

I jeszcze muszę dodać, że jestem bardzo dumny z moich dzieci. Mimo, że je uprzedzałem, że msza ta trwa zwykle 3 godziny, koniecznie chciały iść na nią. Co prawda ich motywacja nie była całkiem taka, jakiej bym sobie życzył, ale co tam. Nie dlatego chciały iść na trzygodzinną mszę, że nie mogły się doczekać na uroczystość Zmartwychwstania i uwielbiają przesiadywać w kościele, ale dlatego, że msza kończy okres postu.

U nas w domu, jak w wielu innych domach, wszyscy mieliśmy jakieś postanowienia wielkopostne. Moje dzieci postanowiły, że nie będą jadły słodyczy, oglądały telewizji ani grały w gry komputerowe. I wiedzą też, że post kończy się wraz z uczestnictwem w Wielkanocnej mszy. Stąd to taka ich ochota na to, żeby pójść na pierwszą mszę, nawet jak trwa ona trzy godziny. Ale za to teraz, (a jest 2 rano w tej chwili), siedzą przed telewizorem, zajadając się czekoladowymi zającami, z mocnym postanowieniem, że nie zmrużą oczu do rana. Co prawda ziewają tak, że mnie chyba zaraz połkną, ale co tam. I tak jestem z nich dumny, że wytrzymały. Tym bardziej, że wśród niektórych ze swych rówieśników uchodzą za, powiedzmy, dziwaków. Ale kilku z ich przyjaciół postanowiło je naśladować i też powyłączało telewizory.

A już całkiem ubocznym skutkiem tego postanowienia było to, że się im podniosły oceny w szkole, bo okazało się, że z nudów nie miały co robić, więc się zabrały za naukę. A więc same pozytywy, i dla duszy i dla ciała. :) Chyba w przyszłym roku tradycję będziemy kontynuować.

10/4/2004 Alleluja, alleluja!!!!

Właśnie wróciłem z kościoła ze święcenia jajek. Jest to zwyczaj w zasadzie nieznany tutaj, tzn. nie był on znany do niedawna, ale w związku z tym, że wiele osób w Stanach się przeprowadza się na południe, przywożą ze sobą swoje zwyczaje. W sąsiednim stanie, w Karolinie Południowej, tylko 3% mieszkańców to katolicy. Nie znam statystyk dla Karoliny Północnej, ale pewnie nie różnią się wiele. Natomiast wiele osób przybywających tu z Pensylwanii, Nowego Jorku czy Illinois to katolicy, często mające swe korzenie w Europie Środkowo-Wschodniej.

Nauczyliśmy więc naszego proboszcza, że jajka trzeba święcić, żeby nie zaszkodziły. Jak tylko zobaczył w swojej wielkiej Księdze Błogosławieństw, że faktycznie jest nawet przewidziana formułka w jaki sposób błogosławi się żywność, nie było problemu. Ale nasz proboszcz poszedł dalej. Cała uroczystość trwa niemalże godzinę, poszczególne osoby pokazują swoje koszyczki, co w nich mają, mówią skąd pochodzą i co poszczególne produkty w ich koszyczkach mają reprezentować.

Ja całe życie "chodziłem do święcenia" dlatego, że tak się zawsze robiło, nie myśląc za wiele, jakie jest tego znaczenie. Teraz, dzięki amerykańskiemu proboszczowi mojej parafii, pochodzącemu, sądząc z nazwiska, z rodziny imigrantów Irlandzkich, dużo lepiej rozumiem symbolikę tej tradycji.

Zauważyłem jeszcze jedną ciekawą rzecz. Zwyczaj święcenia żywności znany jest tylko, sądząc po uczestnikach tej uroczystości w naszej parafii, w Polsce i sąsiednich krajach: Na Słowacji i Ukrainie, w Czechach i Niemczech. Proboszcz co prawda opowiadał, że gdy był misjonarzem na Wyspach Dziewiczych tam także święcił jedzenie, ale zamiast jajek był to rekin, więc nie całkiem było to to samo.

Życzę więc wszystkim wspaniałych Świąt Wielkanocnych, wiele radości i szczęścia, dużo zdrowia, mokrego poniedziałku i spełnienia najskrytszych marzeń. Chrystus Zmartwychwstał!!!! Alleluja, Alleluja!!!!!!!

9/4/2004 Nowenna do Miłosierdzia Bożego

Nowennę tę kazał Pan Jezus siostrze Faustynie zapisać w sierpniu 1937. roku, polecając odprawianie jej przed Świętem Miłosierdzia, począwszy od Wielkiego Piątku.

Pragnę, abyś przez te dziewięć dni sprowadzała dusze do zdroju mojego miłosierdzia, by zaczerpnęły siły i ochłody, i wszelkiej łaski, jakiej potrzebują na trudy życia, a szczególnie w śmierci godzinie. W każdym dniu przyprowadzisz do serca mego odmienną grupę dusz i zanurzysz je w tym morzu miłosierdzia mojego. A ja te wszystkie dusze wprowadzę w dom Ojca mojego. Czynić to będziesz w tym życiu i w przyszłym. I nie odmówię żadnej duszy niczego, którą wprowadzisz do źródła miłosierdzia mojego. W każdym dniu prosić będziesz Ojca mojego przez gorzką mękę moją o łaski dla tych dusz.

Odpowiedziałam: Jezu, nie wiem, jak tę nowennę odprawiać i jakie dusze wpierw wprowadzić w najlitościwsze Serce Twoje. - I odpowiedział mi Jezus, że powie mi na każdy dzień, jakie mam dusze wprowadzić w Serce Jego. (1209)


NOWENNA

Monday, March 27, 2006

30/3/2004 Kto z was jest bez grzechu... (J 8,7)

Dziś chciałem się podzielić z Wami pewnymi przemyśleniami o Ewangelii z ostatniej niedzieli. Jak pamiętacie, faryzeusze przyprowadzili Jezusowi kobietę przyłapaną na cudzołóstwie. Przypomnę może ten fragment w całości:

“Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją pośrodku, powiedzieli do Niego: Nauczycielu, tę kobietę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz? Mówili to wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć. Lecz Jezus nachyliwszy się pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień. I powtórnie nachyliwszy się pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych, aż do ostatnich. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. Wówczas Jezus podniósłszy się rzekł do niej: Kobieto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił? A ona odrzekła: Nikt, Panie! Rzekł do niej Jezus: I Ja ciebie nie potępiam. - Idź, a od tej chwili już nie grzesz.”

Większość komentarzy z którymi się spotkałem spekuluje, że faryzeusze grzeszyli podobnie, że byli, być może, sami "klientami" tej biednej kobiety i nawet, że Jezus „nachyliwszy się pisał palcem po ziemi” pisał ich grzechy, uświadamiając im, że zna ich serca. Podkreślają też, że tylko kobietę złapano, a "do tanga trzeba dwojga" i jakiś mężczyzna, być może jeden z nich, musiał być też w tą sytuację zaangażowany. Żeby podkreślić taką interpretację tej historii, ksiądz w kościele Św. Krzyża w Maspeth, NY, gdzie byłem ostatniej niedzieli na mszy, w kazaniu opowiedział nawet bajeczkę, którą tu w skrócie zacytuję:

W pewnym królestwie wydano nakaz, że każda kradzież, nawet najmniejsza, będzie karana śmiercią. Pewien zdesperowany i głodny ojciec rodziny ukradł bochenek starego chleba aby nakarmić płaczące dzieci i po złapaniu go oczekiwał na wyrok. Powiedział on jednak, że ma zaczarowane nasionko, które, gdy zasadzone przez specjalną osobę, wzejdzie jako olbrzymie drzewo dające takie wspaniałe owoce, że już nigdy w całym królestwie nie będzie głodu. Wezwany przed oblicze króla zdradził sekret: Nasionko musi być zasadzone przez kogoś, kto nigdy w życiu nie skradł nawet grosika. Król poprosił najpierw swego premiera, potem innych dygnitarzy i ministrów… ale w całym królestwie nie znalazł się nikt, kto mógłby zasadzić to drzewo. Nawet król. Ojca uniewinniono, prawo zmieniono, a bajka miała ilustrować, że i faryzeusze są pełni grzechów, gotowi innych oskarżać, a zatajających swoje przewinienia.

Jedyny problem jaki ja mam z taką interpretacją, to fakt, że faryzeusze nigdy publicznie i głośno nie uznali, że są grzesznikami. Głównie dlatego, że się za grzeszników nie uważali. To, że Jezus pisał ich grzechy jest tylko spekulacją i nie sądzę, żeby mogło to być prawdą. Nie wydaje mi się, że Jezus mógłby „wykorzystać” fakt, że, jako Bóg, zna nasze serca. Nie mógł On publicznie wyjawić grzechów każdego człowieka. Prawidłowa interpretacja tej historii wygląda chyba inaczej.

Pułapka jaką faryzeusze zastawili na Jezusa wyglądała tak: Jeżeli Jezus powie: „Ukamienujcie ją”, to złamie zakaz Rzymian i da podstawy do tego, żeby go oskarżyć przed Piłatem. Pamiętamy wszyscy, że faryzeusze szukali cały czas pretekstu, aby móc to uczynić. Gdyby zaś Jezus kazał ją uwolnić, okazałoby się, że sam jest hipokrytą, nie wypełnia prawa Mojżesza, co innego mówi, a ze strachu przed Rzymianami co innego praktykuje.

Odpowiedź Jezusa odwróciła tę całą sytuację o 180 stopni i spowodowała, że to Faryzeusze znaleźli się w potrzasku. Gdy powiedział: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień” pozornie wydał pozwolenie na ukamienowanie. Pierwsza reakcja faryzeuszy była ”mamy go, kobietę ukamienujemy, a jego podamy do Piłata”… ale po momencie zastanowienia się musieli dojść do wniosku, że nic z tego nie będzie. Co prawda oni myślą, że nie mają grzechu, sam Szaweł przyznał w jednym ze swych listów, że wg. prawa był bez zarzutu: Flp 3:5-6
5. obrzezany w ósmym dniu, z rodu Izraela, z pokolenia Beniamina, Hebrajczyk z Hebrajczyków, w stosunku do Prawa - faryzeusz,
6. co do gorliwości - prześladowca Kościoła, co do sprawiedliwości legalnej - stałem się bez zarzutu.

, czy też ukazuje nam to przypowieść o faryzeuszu i celniku:

Łk 18:11-12
11. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik.
12. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam.

ale wiedzieli też, że nie mogą tego pozornego zezwolenia Jezusa na ukamienowanie wykorzystać w oskarżeniu go. Nie mogli, bo on sam, wielokrotnie i publicznie oskarżał ich o grzeszność. Uważał ich za "groby pobielane". Gdyby więc ukamienowali kobietę, sami mogliby zostać oskarżeni o złamanie przepisów i musieliby ponieść tego konsekwencje. Gdyby zaś wydali wyrok uniewinniający, hipokryzja byłaby ich własna. Gdy to zrozumieli, jedyne co im pozostało, to szybko i cicho oddalić się. Geniusz Jezusa polega na tym, że zmusił ich do tego, że de facto przyznali się, że są grzesznikami. Nigdy by Jezus nie wymógł na nich tego, żeby im te słowa przeszły przez gardło, ale odwracając pułapkę, którą zastawili oni na Niego, zmusił ich, żeby swym czynem, ucieczką od oskarżonej kobiety, faktem, że nie nikt z nich nie rzucił pierwszego kamienia, przyznali się, że nie są bez grzechu.

Na koniec jeszcze dwie ciekawostki. Najpierw fakt z życia lekarzy-Żydów, praktykujących swą religię w Nowym Jorku. Ponieważ prawo nakazuje odpoczynek w Szabat, a zawód zmusza ich do pracy z chorymi, to, gdy muszą wyjechać na wysokie piętro szpitala, naciskają wszystkie guziki windy. Winda, gdy staje na każdym piętrze, nie narusza „drogi szabatowej”, czyli jadąc po jednym piętrze, a nie kilka naraz, można pracować nie grzesząc. Jest to autentyczny przykład, opowiedział mi go dobry przyjaciel, lekarz, który odbywał staż w Mount Sinai Hospital w Nowym Jorku i spotykał się z tą praktyką każdej soboty. Ten zwyczaj pokazuje nam doskonale, jak niektórzy Żydzi rozumieją Prawo. Ale nasz Bóg przede wszystkim jest Ojcem, nie sędzią. Jezus powiedział: Mt 9:13: Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników . Może i ja, będąc kierowcą i także zmuszony do pracy w niedzielę, powinienem się zatrzymywać co kilometr? Nie wiem… Ale Kościół na szczęście uczy nas innego zrozumienia Boga. Nie da się Go „oszukać” stosując jakieś kruczki prawne. Ale da się go przeprosić za wszystkie nasze niedoskonałości i ten miłosierny Ojciec wybaczy nam wszystko, gdy Go o to poprosimy.

I jeszcze żart, który uczy nas pewnej teologicznej prawdy.

Faryzeusze przyprowadzili do Jezusa kobietę którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją pośrodku, powiedzieli do Niego: Nauczycielu, tę kobietę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz? Odpowiedział On: Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień.. Nagle koło niego przelatuje kamień i uderza nierządnicę. Nasz Pan odwraca się i mówi: „Matko, jak mogłaś?”

Pozdrawiam, :)

30/3/2004 Nasz Papież

Niedawno usłyszałem ciekawą historię z życia naszego papieża. Myślę, że warto się nią podzielić, bo jest chyba nie za bardzo znana, a doskonale ilustruje charakter Ojca Świętego i to, jak on w praktyce żyje Ewangelią.

Papież tak bardzo przyciąga do siebie ludzi, bo autentycznie kocha. Kocha młodych i pięknych, kocha starych i schorowanych i pokazał swą miłość do wszystkich odwiedzając swojego niedoszłego mordercę. Historia, którą chcę opowiedzieć doskonale ilustruję tę jego miłość do każdego człowieka.

Pewien kapłan z Nowego Jorku opowiedział, co przydarzyło mu się podczas jego wizyty w Watykanie, która miała miejsce przed kilku laty. Przed audiencją u papieża wszedł do niewielkiego kościółka pomodlić się i w drzwiach minął żebraka. Ten widok tak go rozproszył i zaniepokoił, że nie mógł się on zupełnie skupić na modlitwie. Tym bardziej, że miał wrażenie, że zna skądś tego człowieka. Wrócił więc i przyjrzał mu się dokładniej. Okazało się, że jest to jego kolega z seminarium, razem je ukończyli i razem zostali wyświęceni na księży.

Kapłan ten nie miał już czasu i szybko się udał na audiencję, ale mając te kilka sekund bliskości z Ojcem Świętym nie mógł się powstrzymać, żeby nie wspomnieć mu o tym bracie, który był też kapłanem, a teraz żebra na chleb. Papież zatrzymał się i wysłuchał tej historii, a po audiencji nasz nowojorski ksiądz dostał wiadomość, że papież oczekuje ich dzisiaj, jego i tego żebraka, na obiedzie. Pobiegł szybko do tego samego kościółka, gdzie się modlił rano, odnalazł swego kolegę, przekonał go, głównie motywując to tym, że jest to jego jedyna szansa w życiu na obiad z papieżem i po wizycie w hotelu, gdzie żebrak mógł się umyć i ubrać w pożyczone rzeczy od księdza, razem udali się do papieskiej rezydencji na obiad.

Po obiedzie papież poprosił księdza o zostawienie go samego z żebrakiem. Okazało się później, że gdy zostali sami, co już sam żebrak mu opowiedział, papież poprosił go o wysłuchanie swej spowiedzi. Na protesty, że nie jest on już kapłanem, usłyszał, że gdy ktoś raz zostaje kapłanem, jest nim na całe życie. Po wysłuchaniu spowiedzi Ojca Świętego były żebrak osunął się na kolana i ze łzami w oczach poprosił papieża o wysłuchanie swej spowiedzi. Po chwili, pogodzony z Bogiem i przywrócony do godności kapłańskiej wrócił ten człowiek do tego samego kościółka, gdzie jeszcze przed kilkoma godzinami żebrał, z nominacją papieską na wikariusza i z zadaniem rozpoczęcia duszpasterstwa wśród żebraków i bezdomnych przebywających w tej okolicy.

Słuchając tej anegdoty z życia Jana Pawła II przypomniała mi się inna historia. A raczej dwie, podobne przeżycie z dzieciństwa dwóch osób, które później miały znaczący wpływ na życie milionów innych. Dwóm chłopcom, gdy byli ministrantami, przydarzył się podobny wypadek. Usługując biskupowi do mszy upuścili kielich na ziemię, rozlewając wino, czy też naczynie z hostiami. Nie ten szczegół jest istotny, co było ważne w tej historii, to reakcja biskupów. W pierwszym przypadku zwymyślał on chłopca od najgorszych i zabronił mu służenia już kiedykolwiek w życiu do mszy. W drugim przypadku biskup widząc przerażenie chłopca, przytulił go i powiedział, że nic się nie stało i że każdemu, nawet jemu, biskupowi, może się coś takiego zdarzyć.
Pierwszym chłopcem był Josif Wissarionowicz Dżugaszwili, znany nam bardziej jako Józef Stalin. Drugim Fulton J Sheen, żyjący w latach 1895-1979, późniejszy arcybiskup, człowiek, który przez kilkadziesiąt lat miał cotygodniowy program w radiu i później w telewizji amerykańskiej. Otrzymał nagrodę „Emmy” w 1952 roku, taki telewizyjny „Oscar”, a jego widownia sięgała co tydzień 30 milionów widzów. W ankiecie na najbardziej wpływowego katolika XX wieku zajął on czwarte miejsce po Janie Pawle II, Matce Teresie z Kalkuty i Padre Pio.

Oczywiście nie wiemy na pewno jak jeden incydent może mieć wpływ na resztę naszego życia. Daleki jestem od wnioskowania, że te spotkania z biskupami spowodowały to, że jeden chłopiec został potworem odpowiedzialnym za śmierć milionów ludzkich istot, drugi doprowadził miliony do zbawienia dusz. Ale nie zmienia to faktu, że musimy w każdym człowieku, w każdej sytuacji zobaczyć naszego brata, bliźniego, zobaczyć samego Jezusa, bo konsekwencje odtrącenia innego człowieka zawsze są tragiczne. I to najczęściej są tragiczne dla nas, nie dla odtrąconego. I to nawet wtedy, jak nie widzimy tego od razu. Natomiast przygarnięcie go, okazanie miłości bliźniemu, konsekwentnie powoduje to, że możemy mieć pozytywny wpływ czasem nawet na cały bieg historii, a zawsze na to, jak nasza przyszłość będzie wyglądała.

25/3/2004 Orędzie z Medjugorie

Orędzie, 25. marca 2004 r.“Drogie dzieci! Również dziś was wzywam, abyście się otworzyli na modlitwę. Dziatki, otwórzcie wasze serca, szczególnie teraz w tym czasie łaski i pokażcie swoją miłość do Ukrzyżowanego. Tylko w ten sposób odkryjecie pokój i modlitwa z waszego serca popłynie na świat. Dziatki, bądźcie przykładem i bodźcem do czynienia dobra. Jestem blisko was i wszystkich was kocham. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

COROCZNE OBJAWIENIE MIRJANY SOLDO – 18 MARCA 2004 r.

18.03.2004 r. -Wizjonerka Mirjana Dragićević-Soldo miała codzienne objawienia od 24. czerwca 1984 r. do 25. grudnia 1992 r. w czasie ostatniego objawienia Matka Boża powierzywszy jej 10. tajemnicę powiedziała, że będzie się jej objawiała raz do roku i to właśnie 18 marca. Tak było dotychczas - również i w tym roku.

Kilka tysięcy wiernych zgromadziło się na modlitwie różańcowej, która rozpoczęła się o 8.45 we Wspólnocie Cenacolo. Objawienie zaczęło się o 13:58 i trwało do 14:03. Matka Boża przekazała następujące orędzie:

Drogie dzieci! Również dziś patrząc na was, z sercem pełnym miłości, pragnę wam powiedzieć, że to czego wytrwale szukacie, za czym tęsknicie, dziatki moje jest tu przed wami. Wystarczy, abyście w oczyszczonym sercu na pierwszym miejscu umieścili mojego Syna, a przejrzycie na oczy. Posłuchajcie mnie i pozwólcie mi, abym prowadziła was do tego jak Matka.

Więcej o Medjugorie można znaleźć TUTAJ

19/3/2004 "Pasja" raz jeszcze

Najnowsze badanie opinii publicznej, przeprowadzone przez Institute for Jewish and Community Research, stwierdziło, że 83% Amerykanów, którzy zobaczyli film Gibsona nie zmieniło swojego poglądu na temat tego, czy dzisiejsi Żydzi są odpowiedzialni za ukrzyżowanie Jezusa. 9% podało, że po filmie mniej obwiniają Żydów, a niecałe 2%, że bardziej. Dyrektor Instytutu dodał, że dyskusje na ten temat, sprowokowane filmem, miały dobry wpły na stosunki między chrześcijanami a Żydami. Wiadomość tą podała agencja prasowa Associated Press.

Washington Times zamieścił wczoraj artykuł komentujący tą wiadomość i m.in. pisze: Rbin Yechiel Eckstein, prezydent International Fellowship of Christian and Jews powiedział: Amerykańscy chrześcijanie mają dużo głębsze zrozumienie Biblii niż wielu Żydowskich przywódców im to jest w stanie przyznać.

W dalszym ciągu artykułu podaje: Pasja po 20 dniach zarobiła 267 milionów dolarów. 16 % dorosłych Amerykanów już widziało film i dodatkowo 48% ma dopiero taki zamiar. W sumie będzie to 64% dorosłej populacji Stanów Zjednoczonych, około 135 milionów ludzi- nie licząc milionów nastolatków, którzy także widzieli film.

Washington Times komentując to badanie opini publicznej podaje, że 64% pytanych uważa, że film pokazuje dokładnie prawdę z tamtych wydarzeń, 13% się z tym nie zgadza. 16% chciałoby, aby film mówił więcej o życiu i nauczaniu Jezusa, ale 62% jest usatysfakcjonowanych tym, co zobaczyli. Także 62% uważa, że film jest wierny Ewangeliom, gdy 19% twierdzi, że Gibson zamieścił swoją, nie bardzo wierną Biblii, wizję Męki Pańskiej.

17/3/2004 Czy Biblia spadła z nieba?

Skąd się wzięła Biblia? Spadła z nieba? Czy ma ona autorytet? A jeżeli tak, to dlaczego? Czy Kościół Katolicki jest Kościołem Biblijnym? Zapraszam do przeczytania nowego tekstu właśnie pod tym tytułem, "Czy Biblia spadła z nieba?". Zapraszam też do podzielenia się ze mną uwagami. Na forum portalu "wiara" zawiązała się dyskusja na temat tego tekstu. Można poczytać, albo samemu zabrać głos w dyskusji. Zapraszam.

15/3/2004 Refleksje

Słuchając wczorajszych czytań nasunęło mi się pewne spostrzeżenie na temat listu Św. Pawła. Chodzi mi o doktrynę "Raz zbawiony - zawsze zbawiony" wyznawaną przez wielu z naszych odłączonych braci. Wyznawali ją reformatorzy, Luter, Kalwin i inni, a za nimi wielu współczesnych chrześcijan. Biblia rzeczywiście w kilku miejscach uczy nas, że kto uwierzy, ma życie wieczne. Błąd, jaki oni często popełniają, polega na tym, że dla nich jest zazwyczaj albo-albo. Jak Biblia mówi, że:
Jn 3:18
18. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego, to znaczy, że mamy gwarancję, raz przyjmując Jezusa do naszych serc i zawierzając mu. Kościół Katolicki uczy nas jednak inaczej. Przede wszystkim nie jest albo-albo, jest i to, i to. Cokolwiek podaje nam Biblia, jest Prawdą, jest Słowem Bożym. A Biblia w wielu miejscach wyraźnie uczy, że zbawienie można utracić. Jak tego wyraźnie uczy Paweł:
Nie chciałbym, bracia, żebyście nie wiedzieli, że nasi ojcowie wszyscy, co prawda, zostawali pod obłokiem, wszyscy przeszli przez morze, i wszyscy byli ochrzczeni w [imię] Mojżesza, w obłoku i w morzu; wszyscy też spożywali ten sam pokarm duchowy i pili ten sam duchowy napój. [...] A wszystko to przydarzyło się im jako zapowiedź rzeczy przyszłych, spisane zaś zostało ku pouczeniu nas, których dosięga kres czasów. Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł.

"Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł."... Warto pamiętać ten werset.

Jeszcze ostatnie "notowania" Pasji. W trzecim tygodniu wyświetlania dalej znajduje się na pierwszym miejscu, zarobił kolejne 30 milionów i w sumie przyniósł już ćwierć miliarda dochodu. Ja osobiście się bardzo cieszę z takiego obrotu sprawy: Mt 6:31-33
31. Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać?
32. Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie.
33. Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane.

Rzecz jasna, nie cieszę się z tego, że Gibson, jak tak dalej pójdzie, zostanie miliarderem, ten fakt ani mnie grzeje, ani ziębi. Cieszę się, bo fakt, że film zarabia pieniądze świadczy o tym, że jest oglądany. A jeżeli chodzi o samego Gibsona, cieszę się, że sprawiedliwości stało się zadość i że nie stracił on na produkcji tego filmu. Mam też nadzieję, że mu nie zaszkodzą te bogactwa, ale jak do tej pory mu nie zaszkodziły...Co prawda niektórzy myślą, że Biblia uczy, że pieniądze są korzeniem wszelkiego zła. Cóż, nie zupełnie, Biblia tylko uczy, że chciwość pieniędzy nim jest (1Tm 6:10), a to zupełnie co innego. Nie sądzę, żeby Matce Teresie z Kalkuty zaszkodził milion dolarów otrzymany jako nagroda Nobla. Pewnie i Gibsonowi nie zaszkodzą te miliony, skoro dla ukazania prawdy o Męce Pańskiej był gotów zaryzykować swoje własne miliony dolarów. Mimo, że "fachowcy" przewidywali kompletną finansową klapę takiego przedsięwzięcia.

9/3/2004 Wojna o dusze

Ostatnio mam wrażenie, że wszystkie wiadomości, jakie do mnie docierają, mają jakąś wartość moralną. Dotyczą w dużej mierze naszego duchowego istnienia. Zajmują się faktami, które mają jakiś wpływ na nasze życie duchowe.

Podam tu może kilka przykładów. Przede wszystkim w Stanach od kilku tygodni mówi się bez przerwy o "małżeństwach" homoseksualistów. Kolejne miasta i stany albo zatwierdzają te związki, albo aresztują urzędników, którzy to zrobili, albo przynajmniej publicznie wygłaszają swoje opinie na ten temat.
Sąd Najwyższy w Kalifornii nakazał katolickiej organizacji udzielającej pomocy materialnej, (coś w rodzaju polskiego "Caritasu”) ujęcie w pakiecie ubezpieczenia zdrowotnego pokrycia zwrotów kosztów środków antykoncepcyjnych. Dzień później podobna organizacja w stanie Colorado ogłosiła, że oni pokrywali te koszty przez nieuwagę i z dniem dzisiejszym zaprzestają tego, gdyż jest to niezgodne z nauką Kościoła.
Temat księży oskarżanych o grzech nieczystości także wraca jak bumerang, także w audycjach naszych braci-chrześcijan z innych kościołów, mimo, że w tych kościołach ten problem istnieje nawet w większym stopniu niż w Kościele Katolickim.
Także nie milknie szum wokół filmu Gibsona, każde czasopismo stara się wyszukać jakąś kontrowersję związaną z tym filmem, samym Gibsonem, czy jego rodziną. Tymczasem sam film przez pierwsze 12 dni wyświetlania zarobił 212 mln dolarów i drugi tydzień z rzędu był najbardziej oglądanym filmem w USA. Jest też w dalszym ciągu filmem odmieniającym ludzkie dusze, zostawiającym ślad w sercach. Mam nadzieję, że na długo i że widzowie nie zapomną tego filmu przez lata.

Nie jestem prorokiem i opinie tu zamieszczane są tylko moimi własnymi opiniami, ale mam wrażenie, że jesteśmy świadkami jakiejś potężnej bitwy o nasze dusze. I myślę, że nie powinniśmy być w tej wojnie tylko świadkami. Wszyscy powinniśmy się przyłączyć, czy to modlitwą, czy postem, czy też głosując w najbliższych wyborach na właściwych kandydatów. Bardziej zwracając uwagę na ich moralny światopogląd niż na polityczne obietnice, których i tak nigdy politycy nie dotrzymują. Na koniec prosiłbym o przeczytanie tego fragmentu apokalipsy i zastanowienie się nad tym, co Św. Jan nam tu pisze. Zwłaszcza po obejrzeniu filmu Gibsona, tak ładnie nam pokazującego rolę Maryi w walce z szatanem, będzie nam łatwiej zrozumieć ten tekst.

Ap 12:1-17
1. Potem wielki znak się ukazał na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu.
2. A jest brzemienna. I woła cierpiąc bóle i męki rodzenia.
3. I inny znak się ukazał na niebie: Oto wielki Smok barwy ognia, mający siedem głów i dziesięć rogów - a na głowach jego siedem diademów -
4. i ogon jego zmiata trzecią część gwiazd nieba: i rzucił je na ziemię. I stanął Smok przed mającą rodzić Niewiastą, ażeby skoro porodzi, pożreć jej dziecię.
5. I porodziła syna - mężczyznę, który wszystkie narody będzie pasł rózgą żelazną. I zostało porwane jej Dziecię do Boga i do Jego tronu.
6. A Niewiasta zbiegła na pustynię, gdzie miejsce ma przygotowane przez Boga, aby ją tam żywiono przez tysiąc dwieście sześćdziesiąt dni.
7. I nastąpiła walka na niebie: Michał i jego aniołowie mieli walczyć ze Smokiem. I wystąpił do walki Smok i jego aniołowie,
8. ale nie przemógł, i już się miejsce dla nich w niebie nie znalazło.
9. I został strącony wielki Smok, Wąż starodawny, który się zwie diabeł i szatan, zwodzący całą zamieszkałą ziemię, został strącony na ziemię, a z nim strąceni zostali jego aniołowie.
10. I usłyszałem donośny głos mówiący w niebie: Teraz nastało zbawienie, potęga i królowanie Boga naszego i władza Jego Pomazańca, bo oskarżyciel braci naszych został strącony, ten, co dniem i nocą oskarża ich przed Bogiem naszym.
11. A oni zwyciężyli dzięki krwi Baranka i dzięki słowu swojego świadectwa i nie umiłowali dusz swych - aż do śmierci.
12. Dlatego radujcie się, niebiosa i ich mieszkańcy! Biada ziemi i morzu - bo zstąpił na was diabeł, pałając wielkim gniewem, świadom, że mało ma czasu.
13. A kiedy ujrzał Smok, że został strącony na ziemię, począł ścigać Niewiastę, która porodziła Mężczyznę.
14. I dano Niewieście dwa skrzydła orła wielkiego, by na pustynię leciała do swojego miejsca, gdzie jest żywiona przez czas i czasy, i połowę czasu, z dala od Węża.
15. A Wąż za Niewiastą wypuścił z gardzieli wodę jak rzekę, żeby ją rzeka uniosła.
16. Lecz ziemia przyszła z pomocą Niewieście i otworzyła ziemia swą gardziel, i pochłonęła rzekę, którą Smok ze swej gardzieli wypuścił.
17. I rozgniewał się Smok na Niewiastę, i odszedł rozpocząć walkę z resztą jej potomstwa, z tymi, co strzegą przykazań Boga i mają świadectwo Jezusa.

1/3/2004 Są wyniki!

Są już pierwsze dane ze sprzedaży biletów za pierwszy weekend wyświetlania "Pasji" Gibsona. Film brutto przyniósł 117.5 mln dolarów. To dwa razy więcej niż zarobiło w sumie kolejne dwanaście filmów, które weszły na ekrany w tym tygodniu. Są opinie, że Gibson powinien dostać Oscara za reżyserię. Uważa się, że film może zarobić nawet pół miliarda dolarów. I że zawodowi producenci w Hollywood plują sobie teraz w brodę, że odmówili finansowania tego filmu. Cóż, wygląda z tego, że pan Gibson będzie musiał sam wziąć te pieniądze.

Gibson dużo zaryzykował. Ten film mógł być końcem jego kariery. I mógł go dużo kosztować. Nie wiem, jak bogatym jest on człowiekiem, ale wydanie kilkudziesięciu milionów jest sporym wydatkiem dla każdego. Mel Gibson zrobił to jednak, bo uważał, że musi opowiedzieć o tym, jak naprawdę wyglądała Męka naszego Pana. Ryzyko jednak się mu opłaciło, Bóg okazał się wierny

Sunday, March 26, 2006

1/3/2004 Jeszcze raz o "Pasji" Gibsona

Jeszcze napiszę kilka słów o filmie Gibsona. A raczej o zarzutach wysuwanych przeciw filmowi i samemu Gibsonowi.

Atakowany on jest z każdej strony, nawet przez katolików, gdyż jego status wg prawa kościelnego nie jest jasny. Prawdopodobnie Gibson należy do odłamu kościoła katolickiego nieuznającego ani Soboru Watykańskiego II, ani obecnego papieża. Ale nie jest to istotne przy ocenie filmu. Nie oceniamy tu Gibsona, nie my będziemy jego sędziami, a film jest naprawdę wspaniały i bardzo katolicki. Po drugim zobaczeniu jestem jeszcze bardziej zachwycony, jutro pójdę trzeci raz zobaczyć, bo żona jeszcze nie widziała, pracując w weekend i pójdziemy razem.

Gibson zaryzykował własne kilkadziesiąt milionów, wg "fachowców z branży" wyrzucił je w błoto, bo ten film powinien, wg nich, zakończyć się całkowitą klapą. Teraz już wiadomo, że będzie inaczej, otwarcie nastąpiło w 4000 kin, mówi się, że pierwszy tydzień przyniesie dochód z biletów wysokości 70 mln dolarów, a przecież do Wielkanocy jeszcze ponad miesiąc. Ja i w Wielki Piątek chętnie przeżyłbym ten film jeszcze raz.

Oczywiście odezwały się od razu głosy, że Gibson „chciał zarobić na Męce Chrystusa”. Zarzut taki postawił np. Andy Rooney w programie „60 minutes” w poprzednim tygodniu. Jak nie kijem go, to pałką. Jak się chce kogoś uderzyć, zawsze się jakiś kamień znajdzie.

Ważne jest, żeby pokazać "fachowcom", że nie na knotach i szmirach typu "Ostatnie kuszenie Jezusa" czy "Stygmaty", ale na ortodoksyjnym, wiernym Ewangelii filmie, pokazującym chrześcijaństwo w pozytywnym świetle filmie można naprawdę zarobić. Zamiast wieszać psy na Hollywood i ich produkcji filmowej, głosujmy własnymi pieniędzmi, bojkotując filmy obrażające nas, jako chrześcijan, ale popierajmy te, które pokazują pozytywne wartości, nawet, jak nie są one w 100% katolickie.

A film Gibsona jest właśnie taki, bardzo katolicki, bardzo wierny Ewangelii i pełen katolickich symboli. Pokazuje aktywną rolę Maryi jako naszej Współodkupicielki, pokazuje eucharystyczny wymiar Męki Jezusa, pokazuje nawet skosztowanie wina na Krzyżu, tuż przed słowami: "Wykonało się"... Ja pisałem o tym w tekście o Czwartym Kielichu na mojej stronce, zapraszam. Bardzo aktualny tekst w obecnym czasie.

Inne zarzuty, jakich nie szczędzi się temu filmowi, to brutalność, to, że skupił się tylko na 12 ostatnich godzinach z życia Jezusa i antysemityzm...

Cóż... film jest brutalny, bo taka była śmierć naszego Zbawiciela, była potworna, okropna, krwawa. Trudno nazwać zarzutem to, że Gibson chciał ją wiernie pokazać. Może nas ten film szokować, ale taki był cel Gibsona. Powinniśmy być w szoku, powinien ten film nami wstrząsnąć do głębi serca. Współczesny człowiek zbyt często podchodzi do swej wiary w taki sposób: „Ja nikogo nie zamordowałem, jestem mniej-więcej dobrym człowiekiem, a nasz Bóg jest miłosierny, więc bez problemu wyląduję w niebie…” Być może, ale prawda jest taka, że wszyscy jesteśmy grzesznikami i zasłużyliśmy na potępienie. Tylko dzięki temu, że Jezus nas wykupił, możemy osiągnąć życie wieczne. A cena była bardzo wysoka i nigdy tego nie powinniśmy zapominać. Zresztą w pewnym momencie jest pokazana ręka trzymająca młotek uderzająca w gwóźdź wbijany w dłoń Jezusa. To ręka Gibsona, jego „rola” w tym filmie. Chciał on symbolicznie w ten sposób pokazać, że to nie Żydzi, czy Rzymianie są odpowiedzialni za śmierć Jezusa, ale my wszyscy, każdy z nas, ja, ty i on.

Zarzut, że czegoś ten film nie pokazuje, że się skoncentrował na wybranym fragmencie życia Jezusa też jest raczej śmieszny. Ten film jest o ostatnich 12 godzinach życia Jezusa. Nie jest to film o Jego nauczaniu, nie jest o Zmartwychwstaniu. Jest wiele filmów pokazujących te aspekty życia Jezusa, ale film Gibsona jest o Męce. Trudno to uważać za wadę. Jak komuś się to nie podoba, niech obejrzy inny film, a nie krytykuje bez sensu.

Co do antysemityzmu... ten film jest wierny Ewangelii. Jest antyfaryzeuszowski. Pokazuje w złym świetle skorumpowany establishment Żydowski współpracujący z Rzymianami i pokazuje w ciepły sposób bardzo wielu Żydów. Sam Talmud w bardzo negatywny sposób ocenia ten establishment. Moim zdaniem, jeżeli już ktoś miałby podstawy do protestu, to Rzymianie, ci naprawdę są ukazani jako brutalni, rządni krwi sadyści, wiecznie pijani, a Piłat jest człowiekiem bez żadnych ideałów i moralnych zasad, jedyny jego problem to jak uratować swój stołek. Chciałoby się powiedzieć: Typowy polityk…

Wydaje mi się, że zamiast czepiać się tego filmu, warto po prostu po obejrzeniu go, pomedytować. Podziękować Bogu za to, co dla nas uczynił. I postarać się żyć tak, żeby unikać każdego grzechu. Bo każdy grzech jest straszny. Każdy nas oddala od Boga. I za każdy musiał on cierpieć w sposób naprawdę straszny.